Pamiętajmy! |
Holokaust | |
27 stycznia - Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holocaustu. Pamiętajmy! Mówi Mordechaj (Michał) Podchlebnik.
Zofia Nałkowska, "Medaliony": "Człowiek jest mocny" (fragment):
(...)
Ja mieszkałem w Ugaju, pracowałem u Niemców.
Tak mówi Michał P., młody, wielki Żyd atletycznej budowy, o małej głowie. Mówi niegłośno, spokojnie, ale jednak uroczyście, jakby recytował tekst święty. - Zaprowadziłem do samochodu mojego ojca i moją matkę. Później zaprowadziłem moją siostrę i jej pięcioro dzieci i mojego brata z żoną i trojgiem dzieci. Chciałem pojechać ochotniczo z rodzicami, ale mi nie pozwolili. Mieli do tego powody. - Pracowałem wtedy przy rozłożeniu starej stodoły z polecenia Komitetu Żydowskiego w Ugaju, więc nie byłem w spisie, kiedy wywozili Żydów z Koła.
Niektórzy się bali. Wtedy Siuda, żandarm wojskowy z polskich
folksdojczów, powiedział im: "Nie bójcie się, zawiozą was na stację
Barłogi, a stamtąd pojedziecie dalej do roboty". Więc się nie bali.
Niektórzy nawet sami chcieli jechać.
Żydów z Koła wywozili przez pięć dni. Na końcu wywieźli Żydów chorych, ale szoferom kazali jechać z nimi wolno i ostrożnie. Na początku stycznia 1942 roku zabrali mnie w Ugaju razem z czterdziestoma innymi Żydami na posterunek żandarmerii. Na drugi dzień zajechał samochód ciężarowy z Izbicy i w tym samochodzie było piętnastu Żydów z Izbicy. Załadowali nas razem z nimi i zawieźli do Chełmna. Wszyscy w tym samochodzie to byli ludzie silni, zdolni do najcięższej pracy.
Wspaniałym gestem ręki ukazał miejsce, gdzie przez liście widać było gruzy.
- Tam pałac jeszcze stał. Byłem ciekawy, jak to wygląda. Ale nam patrzyć nie dali. Kiedy samochód wjechał w drugi dziedziniec, odsunąłem płachtę i zobaczyłem, że na ziemi Ieżą używane ludzkie łachmany. To już wiedziałem, co się dzieje. Z samochodu przepędzili nas do piwnicy. Poganiali kolbami. Na ścianie było napisane po żydowsku: "Kto tu przychodzi, każdy ma śmierć". Na drugi dzień zawołali mnie na górę, żeby wynosić z drugimi ubranie. W dużym pokoju były rzucone na podłodze różne łachy mężczyzn i kobiet, palta i buty. To trzeba było przenosić do drugiego pokoju. A tam już leżało tego... Buty układaliśmy w osobną stertę. W tym pierwszym pokoju, gdzie rozbierali się Żydzi, stały dwa piece, dobrze napalone. Było ciepło, żeby się chcieli łatwo rozbierać.
W piwnicy okna mieliśmy zabite deskami. Ale jak jeden drugiego podsadził, można było przez szparę coś widzieć.
Niemcy wyganiali ludzi przez ganek tylko w bieliźnie. To oni nie chcieli wychodzić na mróz bez ubrania. Zobaczyli już, co jest, zaczęli się cofać. Wtedy Niemcy ich bili i wpędzali do auta. Ci, co przychodzili do piwnicy z pracy na noc, powiedzieli, że w lesie zakop ludzi uduszonych. Wtedy się podałem do pracy w lesie. Myślałem, że z lasu można uciec.
Zabrali nas trzydziestu, do samochodu, zawieźli
do lasu Żuchowskiego, dali łopaty i kilofy. O ósmej rano przyjechał
pierwszy samochód z Chełmna. Kto pracował w rowie, nie wolno było
obrócić się do samochodów, nie dali patrzyć. Ale widziałem. Niemcy - jak
otworzyli drzwi - odskoczyli od auta. Ze środka szedł ciemny dym. W
miejscu, gdzieśmy stali, nie czuć było żadnego zapachu.
Potem weszło do auta trzech Żydów i oni wyrzucali trupy na ziemię. W aucie leżały jedne na drugich prawie do połowy wysokości. Niektóre trzymały się w objęciu. Takim, co jeszcze żyły, Niemcy strzelali w tył głowy. Po wyrzuceniu trupów auto odjeżdżało do Chełmna.
Potem dwóch Żydów
podawało trupy dwom Ukraińcom. Oni byli w ubraniu cywilnym. Wyrywali
obcęgami złote zęby trupom, z szyi im ściągali woreczki z pieniędzmi, z
rąk zegarki, obrączki z palców.
Obszukiwali trupy bardzo, aż do brzydliwości. Do tego czasu robili to we trzech. Ale akurat tego dnia jednego Ukraińca przy ładowaniu wepchnęli razem z Żydami, co ich miał rewidować. Jak auto przyszło do lasu, to tego Ukraińca rozpoznali i bardzo go chcieli odratować. Robili mu sztuczne oddychanie, ale już nie pomogło. Niemcy sami nie rewidowali trupów, ale zawsze dobrze patrzyli Ukraińcom na ręce przy tej robocie. A co tamci znaleźli, Niemcy wkładali do osobnej walizki. Bielizny z trupów już nie kazali zdjąć. Po obszukaniu trupów kładliśmy je do rowu, na przemian, jednego głową przy nogach drugiego, bardzo ciasno, żeby się dużo zmieściło. Wszystkie obrócone twarzą do dołu. Im wyżej, tym rów był szerszy, pod wierzch mieściło się tak około siebie ze trzydzieści trupów. W trzech, czterech metrach rowu mieściło się tysiąc. Do lasu przyjeżdżał dziennie transport uduszonych trzynaście razy, w jednym samochodzie szło na raz do dziewięćdziesięciu. Żydzi oczyszczali podłogę samochodu, jak co złotego znaleźli, też oddawali do walizki. Mydła i ręczniki odchodziły z powrotem do Chełmna.
Od początku namawiałem się z drugimi, żeby
uciec. Ale ludzie byli za bardzo przygnębieni. Praca nasza trwała cały
dzień, póki się nie ściemniło. Przy pracy bili nas, żeby to szło
prędzej. Jak który za powoli pracował, to kazali się położyć twarzą na
trupach i z rewolweru strzelali mu w tył głowy.
Żandarmi, którzy nas pilnowali w czasie służby, byli trzeźwi. Byli zawsze ci sami. Z nami nie rozmawiali. Czasami nam który rzucił do rowu paczkę papierosów. Raz przyjechało do lasu Żuchowskiego trzech obcych Niemców. Rozmawiali z oficerami SS, oglądali razem zwłoki, śmiali się i odjechali.
Dziesięć dni przepracowałem. Las nie był wtedy jeszcze ogrodzony, pieców
do palenia trupów też jeszcze nie było. Przy mnie duszono Żydów z
Ugaju, Żydów z Izbicy, w piątek przywieźli Cyganów z Łodzi, w sobotę
Żydów z łódzkiego getta. Jak Żydzi z Łodzi przyjechali, to między nami
zrobili Niemcy selekcję, dwudziestu słabszych oddali do gazu, a wzięli
na to miejsce nowych, mocnych Żydów z Łodzi.
Pierwszego dnia ci
łódzcy Żydzi byli zamknięci w drugiej piwnicy i pytali się przez ścianę,
czy dobry obóz, czy dają dużo chleba. Jak się dowiedzieli, co tu jest,
to się przelękli i mówili: "A myśmy się sami zapisali do pracy"...
Zamilkł na chwilę, coś w sobie ważył. Jego wielkie, kościste ciało ugięło się od wewnętrznego zmęczenia. Po namyśle powiedział tak: - Jednego dnia - to był wtorek - z trzeciego samochodu, który przyjechał tego dnia z Chełmna, wyrzucili na ziemię zwłoki mojej żony i moich dzieci, chłopiec miał siedem lat, dziewczynka cztery. Wtedy położyłem się na zwłokach mojej żony i powiedziałem, żeby mnie zastrzelili. Nie chcieli mnie zastrzelić. Niemiec powiedział: "Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować". I bił mnie drągiem, dopóki nie wstałem.
Tego wieczora powiesiło się w piwnicy dwóch Żydów. Chciałem się też powiesić, ale odmówił mię człowiek pobożny.
Wtedy ugodziłem się z jednym, żeby razem uciec w drodze. Ale właśnie na ten raz on pojechał drugim samochodem. Więc już powiedziałem sobie, że ucieknę sam.
Gdy wyjechaliśmy w las, poprosiłem konwojenta o
papieros. Dał. Cofnąłem się, a inni go oblegli też o papierosy.
Rozciąłem nożem płachtę przy szoferze i wyskoczyłem z samochodu.
Strzelali za mną, ale nie trafili. W lesie strzelał do mnie Ukrainiec na
rowerze, też nie trafił. Uciekłem.
We wsi schowałem się do stodoły
i zakopałem głęboko w sianie. Rano usłyszałem, jak pod ścianą mówili
chłopi, że Niemcy są we wsi i szukają Żyda, który uciekł. Po dwóch
dniach, nic nie jedząc, wykradłem się ze stodoły. W drodze zaszedłem do
chłopa - nazwiska jego nie znam. Nakarmił on mnie, dał mi maciejówkę,
ogolił, żebym wyglądał po ludzku. Od niego poszedłem do Grabowa i tam
spotkałem tego Żyda, z którym się umawiałem. On uciekł tego samego dnia z
drugiego samochodu.
(...)
Paweł Jędrzejewski |
Copyright © 2008 by www.poznan.jewish.org.pl