Uroczystości nadania medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata mają na
ogól bardzo oficjalny charakter. Duża sala w filharmonii lub w innym
oficjalnym miejscu. Goście, młodzież izraelska i polska, ambasador
Izraela, rabin, przedstawiciele społeczności żydowskiej. Wszystko to po
to, by uhonorować tych, którzy w strasznych czasach Zagłady mieli odwagę
ryzykować własnym życiem by ocalić inne- żydowskie.
Czasami zapraszane bywają media,
dziennikarze, aby opowiedzieć o tym bohaterstwie. O tym, że można było
być człowiekiem, w czasach kiedy tak wielu ludzi zachowywało się gorzej
od zwierząt.
Historie ukrywających i ukrywanych wydają się być do siebie podobne. Jakieś dziecko, jakaś rodzina, młoda kobieta czy mężczyzna, rzadziej osoba w podeszłym wieku. Może
dlatego, że ciężej im się było ukrywać, może woleli oddać miejsce i
szansę przeżycia młodszym, może trudniej im było znaleźć kogoś kto gotów
byłby zaoferować im pomoc i ryzykować życie by ocalić 80 letniego
staruszka czy staruszkę?
Dziś, zarówno Ci którym udzielono schronienia i pomocy jak i ci którzy otworzyli drzwi swoich domów są w podobnym wieku. Różnią ich tylko przebyte choroby, piętno czasu wyryte na ich twarzach oraz siwizna na włosach.
Dwóch
starszych mężczyzn próbuje ze sobą rozmawiać. Jednemu brakuje słów po
polsku, szuka ich w zakamarkach pamięci, próbuje składać zdania z
różnych form gramatycznych. Próbuje żartować, wspominać, opowiadać.
Drugi nic nie mówi, kiwa czasami głową pokazuje na palcach, krztusi się.
Zoperowanie gardło nie pozwala mu wypowiedzieć słowa. Syn i wnuczka
mówią za niego. Odpowiadają na pytania, powtarzają historie kiedyś
zasłyszane od ojca i dziadka jednocześnie otaczając go staranną opieką. W
ich gestach widać troskę i miłość. Są jego głosem, ale go nie
zastępują. Są przy nim, ale go nie zasłaniają.
Największy problem stwarza przejście przez drzwi Kto ma iść pierwszy? Kto kogo przepuści? Bohater jest jeden; ale też
bohaterów jest dwóch. Oni w swojej skromności i z uwagi na wychowanie
ustępują innym paniom, dziewczynom, powstaje chwila zawieszenia. Drzwi
jest sporo, więc przejście z jednego pomieszczenia do drugiego staje
się zabiegiem czasochłonnym.
Obaj, Stanley i Stanisław, 60 lat temu byli młodymi chłopcami, mieszkali nieopodal
siebie. Być może się znali, być może się tylko widywali. Stanley
mieszkał w miasteczku jego mama prowadziła sklep. Stanisław mieszkał na wsi, jego rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Czasami przyjeżdżali do miasteczka na zakupy.
To nie był ich świat. Gwar, tłok, obcy ludzie, często nieprzyjemni,
różne języki, wrogie spojrzenia. Przyjeżdżali jako obcy, nie wiedzieli
jak się poruszać, kto jest przyjacielem, a kto czyha by ich okraść czy
oszukać. Miasto było niewielkie, gdzie mu tam się równać do Warszawy,
czy choćby Białegostoku. Ale w porównaniu z ich wioską było ogromne.
Mama Stanisława przywoziła rzeczy na targ. Sprzedawała to, co przynosiło
niewielkie gospodarstwo, kupowała to, czego na wsi nie było. Odwiedzała
różne sklepy, różne stragany. Stanisław wpatrzony był w tłum ludzi
różnych od tych spotykanych na wsi. Odmiennie ubranych, goniących za
tajemniczymi sprawami, mówiących w odmienny sposób. Patrzył na swoich
rówieśników, bawiących się przed sklepami, w których krzątali się ich
rodzice. Na chłopców i dziewczynki układających towar na półkach,
biegających po tym wielkim mieście za sprawami, których w żaden sposób
nie mógł się domyśleć. Cześć nie zwracała na niego uwagi, część z lekką
drwiną przyglądała się, dając mu jeszcze bardziej odczuć, że nie jest
stąd. Fascynował go ten świat, marzył by się w nim zagłębić by poznać
jego sekrety, by zaprzyjaźnić się z jednym z tych chłopców, pozwolić mu
się wprowadzić w te tłoczne ulice, dla niego tajemnicze dla nich
powszechne. Bolała go ta obcość. Bolały go te spojrzenia. Bolała go
bieda, z której tu przychodził. Bolało go, jak sprzedawcy traktowali
jego matkę, jak ją oszukiwali, jak na nią krzyczeli, jak ją przeganiali.
Chciał wracać do domu,
tam gdzie wszystkich znał, gdzie wszyscy znali jego rodziców. Tam nie
musiał się niczego bać, nie czuł się tak obco jak tutaj. Chciał wrócić
do swojej wsi, pól, łąk, lasów.
Rodzice Stanleya, wraz z jego
dwoma wujami, uciekli z getta w ostatnim z momencie. Jeszcze dzień, może
tydzień i trafiliby z innymi Żydami do transportu. Nie mieli planu. Nie
wiedzieli dokąd iść, bo wszyscy, których znali zostali w getcie. Las,
który jeszcze kilka lat temu jawił się jako najniebezpieczniejsze
miejsce, teraz był jedyną nadzieją. Las był przerażający, nikt do niego
nie wchodzi. Ludzie boją tego nieznanego co może czaić się w środku.
Stanley pamięta różne historie o zbójcach, bagnach, duchach, wiedźmach,
czarownicach i innych straszydłach, które w lasie miały swoje siedziby i
czatowały na zbłąkanych wędrowców. A w szczególności na dzieci. Teraz
to właśnie las miał być jego „miastem”, a ziemianka wykopana przez ojca i
wujów jego „domem”. Bał się lasu bardziej niż bał się Niemców.
Wiedział, że płacz i narzekanie nic nie pomogą. Musiał stłumić swój
strach i robić to co kazali rodzice. W lesie wszystkie drzewa wyglądały
tak samo, wszystkie górki i ścieżki były do siebie podobne. W
miasteczku nawet po ciemku z zawiązanymi oczyma mógłby przejść z jednego
końca na drugi, omijając wszystkie kałuże. Tu w lesie wystarczyło parę
kroków- a nie wiedział gdzie jest. W miasteczku mógłby się zapytać o
drogę. Żyd, Polak, Rosjanin, każdy jakoś wskazałby mu drogę. Tu nie było
nikogo, a nawet jakby się pojawił to był większym niebezpieczeństwem
niż największy las na świecie.
Stanisław mógł pamiętać Stanleya z
miasteczka. Mógł mu się przyglądać jak pomaga matce w sklepie. Stanley
mógł pamiętać Stanisława, jak przerażony chował się za matką robiącą
zakupy. Stanisław mógł widzieć drwinę i pogardę jaką wzrokiem obrzucał
go Stanley. Stanley mógł widzieć wrogość w oczach wystraszonego chłopca
ze wsi. A może Stanley się uśmiechał tak jak uśmiecha się teraz, patrząc
w oczy starego schorowanego człowieka? Może Stanisław odpowiedział na
ten uśmiech tak, jak teraz z ciepłem patrzy na pochylającego się nad nim
Stanleya?
Wspominają tylko matkę Stanleya, która była miła dla
wieśniaczki z chłopcem, która przyszła zrobić zakupy. Może widząc jak
niedużo pieniędzy posiada obniżyła cenę za towar? Może udzieliła
kredytu? Może poczęstowała właśnie zaparzoną herbatą? A może dała
chłopcu landrynkę?
Do spotkanego w lesie Stanleya, Stanisław
przyprowadza swoją siostrę i matkę. Postanawiają zabrać całą rodzinę do
siebie do domu i zbudować dla nich kryjówkę, w której będą mogli dotrwać
do końca wojny, która w końcu się skończy. Ten „koniec” trwa 14
miesięcy. Ostatnie 6 jest najgorsze. Od wschodu zbliżają się Rosjanie,
Niemcy są wściekli a sąsiedzi coraz bardziej wścibscy. Stanley
praktycznie nie widzi słońca - choć właśnie przyszła wiosna. Wychodzi w
nocy, by popatrzyć jak czerwienieje niebo na wschodzie. Im bardziej
czerwone - tym bliżej jest front. Im bardziej czerwone - tym bliższe
wyzwolenie. Kiedy przychodzą Rosjanie, jak zwierze wypuszczone z klatki
puszcza się boso, biegiem przez ściernisko. Biegnie aż do opadnięcia z
sił. Jeszcze w 1945 wyjeżdżają całą rodzina z Polski do Włoch. Tam
umiera jego ojciec, w dwa lata później docierają do Kanady, gdzie
mieszka rodzeństwo matki.
Stanisław zostaje w Polsce.
W
1997 razem z rodziną Stanley po raz pierwszy przyjeżdża do Polski i
odwiedza Stanisława. Pokazuje swoim dzieciom miejsce gdzie był ukrywany.
Przedstawia tego, dzięki komu ocalał. Od tamtego czasu wielokrotnie
odwiedza swoją polską rodzinę. Pisują do siebie listy, życzenia z okazji
świat i rodzinnych uroczystości.
Jeszcze za życia, matka Stanleya chciała odwdzięczyć się matce Stanisława. Ale jak można
podziękować za ocalenie życia, jak dać wyraz wdzięczności za to
poświęcenia, za narażenie życia, za ten chleb i to mleko którym przez
tyle miesięcy się z nimi dzielili? Marzyła, aby o bohaterstwie tych
ludzi dowiedział się cały świat, żeby jej dzieci i ich dzieci,
przyjaciele i znajomi i wszyscy inni którzy poznali tych niezwykłych
ludzi i mogli ich podziwiać za to co zrobili. Stanisława, który kiedyś
nie bał się Niemców, był wstanie pokonać strach przed sąsiadami, aby
ocalić sobie nieznaną rodzinę, a dziś boi się publicznie przyjąć swoją
chwalę. To co dla jednych jest powodem do gloryfikacji, dla sąsiadów
może okazać się stygmatem, przed którym jego rodziny nikt nie będzie
wstanie uratować. Bał się tego 30 lat temu i boi się dzisiaj. W
okolicznych miejscowościach ktoś maluje swastyki na opuszczonych
synagogach, na starych kirkutach, na miejscach męczeństwa. To samo może
spotkać drzwi jego domu, jego syna czy wnuczkę w szkole. Woli aby jego
zasługi pozostały w cieniu, znane tylko rodzinie.
My tu jesteśmy
jak jedna rodzina, mówi Stanley. Na stole domowe ciasta, upieczone parę
godzin wcześniej przez panią domu, kawa, herbata. Wszyscy siedzą
dookoła stołu jak podczas niedzielnego czy sobotniego obiadu. Nie ma tu
jednak jego biologicznej rodziny, została w dalekiej Kanadzie. Jest
Stanisław z synem i wnuczką, gospodarz Zwi Raw-Ner Ambasador Izraela w
Polsce wraz z żoną, Ambasador Kanady Daniel Costello, dwójka ze
Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, pani Aleksandra Kopestyńska i pan
Marian Kalwary, pani Anna Stupnicka-Bando ze Stowarzyszenia
Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, Ewa Opawska z Muzeum Historii Żydów
Polskich i przedstawiciel Claims Conference w Polsce. Ta ceremonia
różni się od jej podobnych. Niby oficjalna, bo w budynku ambasady
Izraela, ale jakby prywatna. Jakby nie w sali konferencyjnej - tylko w
salonie u państwa Raw-Nerów. „Skromna - tak jak skromny i cichy jest
dzisiejszy bohater”- mówi Zwi Raw-ner, wręczając medal. „Wszystkie takie
historie muszą zostać poznane, my i świat musimy się o nich dowiedzieć
niezależnie ile czasu minęło”- dodaje. „Choć studiowałem filozofię i
powinienem potrafić wytłumaczyć moim małym córkom to straszne
okropieństwo, które miało miejsce w tym kraju, ale nie potrafię”- mówi
ambasador Kanady - „tylko przez takie indywidualne historie jesteśmy
wstanie zrozumieć to co się tu wydarzyło. Jestem szczęśliwy, że wśród
tylu tragicznych i okrutnych historii, są też takie, które dobrze się
kończą.”
„Ten medal jest przede wszystkim dla tych którzy już
odeszli, dla mojej babci i mojej ciotki”- deklaruje syn pana Stanisława.
„To one, jako dorosłe osoby, musiały o wszystko zadbać, wszystkim się
zająć i wziąć na siebie odpowiedzialność za swoja decyzję. Dziękuję
Stanleyowi, że przez tyle lat był z nami w kontakcie, że o nas nie
zapomniał. Ja traktuję go jako Polaka, urodził się w miasteczku
niedaleko nas, mówi po polsku, uważamy go za część naszej rodziny.”
Tomek Krakowski
|