Wraz z mężem Aleksandrem przechowywała przez dwa i pół roku
pod chlewem siedmiu Żydów uratowanych z pogromu 10 lipca 1941 r., kiedy polscy
mieszkańcy miasteczka zamordowali niemal wszystkich żydowskich
współmieszkańców. Była Sprawiedliwą wśród Narodów Świata, zmarła 29 listopada
Elza, Mojżesz i Dov Olszewiczowie pisali w 1975 r. z Buenos Aires do Yad
Vashem o małżeństwie Wyrzykowskich: "Trafiliśmy tam i poprosiliśmy o
kawałek chleba. On nam dał nie tylko chleb ale gorące mleko i więcej.
Litości jego żony nie umiem nawet opisać. Byliśmy całą noc i rano
powinniśmy byli odejść i wtedy on powiedział: >Nie odchodźcie,
jesteście też dziećmi jakichś rodziców, jak my będziemy mieli co jeść to
wy też, co będzie z nami to będzie z wami. Nie możemy dopuścić byście
się dostali w mordercze łapy<. Żona mu przytakiwała. Przynosili
kartofle, chleb, odbierali sobie od ust żeby nas uratować. Ja z żoną,
brat i inni. Zdarzało się że zdejmowali swoje ubrania i dawali nam. Nie
ma takich pieniędzy ani takich słów, którym można by im podziękować".
Zaraz po wyzwoleniu, gdy tylko wyszło na jaw, że u Wyrzykowskich
przechowali się Żydzi, miejscowi partyzanci postanowili ich zabić. Gdy
ich nie znaleźli ciężko pobili Antoninę Wyrzykowską i jej ojca.
Uciekając przed swoimi prześladowcami Wyrzykowscy zmieniali kilkakrotnie
miejsce zamieszkania. W latach 60. Antonina przeniosła się z dwójką dzieci do Warszawy. Pracowała jako woźna w szkole.
Do końca życia przyjaźniła się ze swoimi uratowanymi
Żydami i odwiedzała ich na drugim kontynencie. Z Jackiem Kubranem - w
Polsce Jakubem Kubrzańskim - uwielbiała chodzić do domu polskiego Nowej
Anglii, tańczyć z nim do rana polki. Gdy Szmul Wasersztejn poczuł że
umiera, wezwał ją do siebie do Kostaryki by w ostatnich chwilach
trzymała go za rękę.
Była samą dobrocią. Cieszyła się,
że przypadkiem udało jej się w czasie wojny wybawić od śmierci również
jednego Niemca. O tym Niemcu to jeszcze czasem komuś opowiedziała, o
Żydach - nigdy. - Takim zaufanym ludziom to mogłabym powiedzieć, ale tak
to człowiek się nie chwalił, bo się bał. A ci co mnie bili, to się nie
boją. Ja miałam przyjemność, że życie Żydom ratuję. Ale ludzie na to
bardzo krzywo patrzą.
Próbowałam namawiać szkołę w
Jedwabnem, by zaprosili Wyrzykowską, żeby - jak tłumaczyłam - dzieci
mogły poczuć się dumne, że w ich miasteczku mieszkała tak niezwykła
osoba. Usłyszałam w odpowiedzi, że musi minąć jeszcze kilka pokoleń, aby
taka rzecz była możliwa.
- Byle jakie to moje życie
było, aniołku - powtarzała mi często pani Antosia, która nigdy po
wyjeździe z Jedwabnego nie znalazła swojego miejsca na ziemi.
Źródło: Gazeta Wyborcza
|