Fragment wywiadu z Kazimierzem Brzuszkiewiczem :
"W Warszawie się wszędzie mieszkało. Poza tym jestem „Sprawiedliwym wśród Narodów Świata”, mam to odznaczenie żydowskie. Jak zwolnili mnie z obozu, to pracowałem w małej fabryczce rolniczej Baczki, Ostrówek. To było na trasie między Warszawą a Białymstokiem, dwie małe fabryczki. Dostałem jako magazynier kolegę do pomocy. Ten kolega cholernie mi imponował, był o rok ode mnie młodszy, bardzo dobrze znał francuski, bardzo dobrze niemiecki i uczył się angielskiego. Po roku dowiedziałem się, że on jest Żydem. Mieszka w tej chwili w Szwecji, mam z nim kontakt. […]
- Przez rok panowie razem pracowali i po roku powiedział panu, że jest Żydem?
Nie, ktoś powiedział: „Ten pana kolega jest Żydem”. Mówię: „Kto? W spodnie pan jemu zaglądał?”. „Nie, ja wiem, on jest Żydem, bo to Perlis”. Perlis to był właściciel tych dwóch fabryk, Ostrówek i Baczki. Jemu matkę uratowałem. W jakim sensie? Jego ojca zatłukli w getcie w Łodzi, bo oni z Łodzi pochodzili. Jego siostrę i siostrę matki chłop wypędził zimą i zmarły w lesie. Później mówi: „Nie wie, jak pomóc matce”. Powiedziałem: „Mam mieszkanie w Warszawie, bo siostra z mężem wyjechała do Terespola budować most, a most się buduje długo”. On do Żyda nie był podobny, a ona do Żydówki na kilometr. Po drodze jak szliśmy na stację, dopadł nas policjant z wrzaskiem, że Żydów prowadzimy. Mówię, że to jest moja matka, a poza tym mówię: „Niech pan nie będzie taki gorliwy na służbie. Jeśli pan jest Polakiem, to niech pan zachowuje się jak Polak”. Policjant jakoś dał się przekonać i mówi: „Na stację nie idźcie, bo na stacji są żandarmi. Idźcie z tyłu, a bilety kupicie w pociągu sobie”. Tak myśmy zrobili i tak tą bidną kobitę do Warszawy [przywieźliśmy]. W Warszawie u nas, siostry nie było, mieszkała sześć czy siedem miesięcy. Jeszcze żyła po wojnie w Szwecji chyba dwanaście lat i tak zostałem „Sprawiedliwym wśród Narodów Świata”.
- Ten syn wystąpił o to, żeby nadać panu ten tytuł, czy ona?
Nie, on. Przecież ona już z nim wyjechała. On jeszcze żyje, mam z nim kontakt.
- Ona jak mieszkała w Warszawie w mieszkaniu siostry, to gdzie to mieszkanie się znajdowało?
Białostocka na piątym piętrze kawalerka mała. Nie było specjalnej wygody, ale on co tydzień jechał, zanosił jedzenie, a ona nawet bidna starała się nawet wody z toalety nie spuszczać, żeby ktoś nie sądził, że ona się ukrywa. Ale żeby było śmieszniej, to w mieszkaniu obok ukrywały się też dwie Żydówki. Ale chyba coś płaciły tym ludziom, bo to byli biedni ludzie.
- Kiedy pan się dowiedział o tym, że w mieszkaniu obok też się ukrywały Żydówki?
Już pod koniec wojny, po sąsiedzku.
- Ona tam była aż do Powstania?
Nie, ona była… to był 1943 rok, a później bidna jeszcze z synem ukrywała się w ogródkach działkowych. Jak siostra wróciła, to musiała uciekać. On się uchował i ona się bidna uchowała.
- Gdzie oni się w ogródkach działkowych ukrywali?
Koło Warszawy gdzieś, nie wiem, nie orientuję się, tylko wiem, że w ogródkach działkowych się ukrywali, a z nim mam kontakt.
- Ale to oni po wojnie szukali z panem kontaktu?
Spotkałem się z nimi w roku… 1994, po tylu latach, jak kontaktu nie mieliśmy ze sobą. On miał swoje przygody, ożenił się w Warszawie z koleżanką i to się rozwiodło wszystko. Później pojechał do Szwecji, tam z Żydówką, ona urodziła dwoje dzieci i popełniła samobójstwo. Coś im nie pasowało.
- Wtedy jak był 1994 rok, to on pana odszukał?
On mnie odszukał, zresztą miał kontakt ze mną. Pojechałem do Łodzi i żeśmy się spotkali po tylu latach."
Całośc wywiadu poniżej:
http://ahm.1944.pl/Kazimierz_Brzuszkiewicz/1
|