To mój tatuś – Zipi pokazuje przedwojenne zdjęcie w sepii, a to zdjęcie ślubne moich rodziców – kontynuuje. To jedyne pamiątki, jakie mam. Cały mój kontakt z Poznaniem, w którym się urodziłam. W nocy z 30 na 31 lipca lot z Tel Avivu do Warszawy. Wizyta w Klasztorze Franciszkanów. Potem 5 godzin jazdy samochodem z Warszawy do Poznania. O 17:00 Cipora Kamun i jej córka Irit Camon wysiadały przy wejściu do poznańskiej siedziby Gminy Żydowskiej przy ul. Stawnej 10, tak podekscytowane, że nie mimo trudów podróży, upalnego dnia, nie czuły zmęczenia.
Alicja Kobus, przewodnicząca Filii ZGWŻ w Poznaniu, przepakowała ich bagaże z samochodu przyjaciół z Łodzi do swojego i od razu powiozła do restauracji na Maltę. Tu przed wejściem tablo ze zdjęciami wielu innych spotkań z przyjaciółmi z Izraela. Zipi i Irit wglądały w nie z zaciekawieniem. Potem, przy stole wgląd w menu: o, żurek staropolski ! - rozczuliła się Zipi. Moja mamusia gotowała żurek.... Czyli żurek, sandacz z borowikami, i zaczęły się rozmowy, wspomnienia... Zipi urodziła się w Poznaniu w 1937 roku. Miała półtora roczku, gdy wybuchała wojna. Jej rodzice, tak jak wielu innych mieszkańców Poznania, jak żołnierze Armii Poznań, uciekali. Wszyscy wtedy wierzyli, że wojna szybko się skończy, że trzeba ją przetrwać w Warszawie lub w Krakowie i potem powrócić „na swoje”. Małą Felicję-Helenę, takie były polskie imiona Zipi, zostawili w Warszawie u sióstr w właśnie w Klasztorze Franciszkanów, w którym zachowały się dokumenty pobytu tu malutkiej Zipi, listy od matki z Krakowa. Sami rodzice Zipi, przybierając polskie nazwiska usiłowali przetrwać czas zagłady w Krakowie. Tata nie przeżył wojny. Zginął. Mama zaraz po wojnie wróciła po małą Felę do Warszawy. Tu wstrząs. Klasztor zbombardowany. Ale na bramie wiodącej do klasztoru lista: nazwiska dzieci, informacja, gdzie przebywają. Fela trafiła pod opiekę rodziny w Wiośnie. Bo gdy zbliżało się Powstanie, Niemcy wszczęli zmasowane bombardowania stolicy. Siostra przełożona Klasztoru zarządziła więc natychmiastowy wymarsz. Szli w kierunku wsi Wiosna. Któraś z sióstr spostrzegła, że przecież niczego nie zabrały, że dzieci nie mają rzeczy do przebrania... Dwie z opiekunek zawróciły do Warszawy. Wkrótce dołączyły ponownie do grupy z hiobową wieścią – klasztor w gruzach! Zatem dzięki intuicji przełożonej cudem wszyscy ocaleli! Siostrom trudno było poza klasztorem zapewnić powierzonym im dzieciom byt. Zaczęły się po drodze rozglądać za rodzinami, które mogłyby poszczególne z nich przygarnąć. Fela została właśnie w Wiośnie i tu ją w końcu mama odnalazła. Rozpoczęła się jednak w tym momencie ich dalsza trudna droga. Droga przez Cypr do Ziemi Świętej. W 1946 roku jeszcze do Palestyny... Zipi mieszka w Ramat Gan pod Tel Avivem. Była nauczycielką. Kończyła trzy fakultety: pedagogikę, historię i geografię. Jest już na emeryturze. Od dwóch lat jest wdową. Ma troje dzieci, dwie córki i syna. Z najstarszą córką przyjechała do Poznania, by pokazać jej miasto dziadków. Podjechać też do Szamotuł, skąd pochodził dziadek Irit Jerzy Well. Sama była tu po raz drugi. Ten pierwszy raz dosłownie „przelotem” kilka lat temu.
Z Malty przejechałyśmy na Stary Rynek. Zaparkowałyśmy samochód na Skwerze imienia Akivy Egera, jednego z najważniejszych dla społeczności żydowskiej Rabina, który swój urząd w Poznaniu sprawował od 1914/15 do 1937 roku, i pokazując gościom starą Synagogę, do wojny jedną z najpiękniejszych w Europie (zobaczyły później jej zdjęcie w siedzibie Gminy). Do dzisiaj jest to niestety obskurny budynek z pływalnią utworzoną w tym miejscu przez Niemców od razu na początku wojny, w 1939 roku, dla żołnierzy Wehrmachtu! Stary Rynek zachwycał Zipi i Irit pięknymi kamienicami, atmosferą, spokojem. Ponieważ w rozmowach przy obiedzie pojawiły się również wątki muzyczne (w sali restauracyjnej towarzyszyły nam m.in. piosenki Leonarda Cohena), i Zipi, i Irit wyjawiły swoje upodobania w tej kwestii. Zipi gra na fortepianie, Irit, z wykształcenia inżynier biotechnolog, gra na flecie i na klarnecie, występuje z zespołem folklorystycznym w Yaad, gdzie mieszka ze swoją rodziną. Zaproponowałam wizytę w Muzeum Instrumentów. Zipi podziwiała oczywiście instrumenty klawiszowe oraz harfy – ważny instrument w narodowej muzyce żydowskiej. Irit wąskimi schodami starej kamienicy wdrapała się na najwyższe piętro, by podziwiać ludowe instrumenty z różnych stron świata. Dzień kończył mały odpoczynek „Pod Koziołkami” przy przepysznych lodach jabłkowych! Później Alicja zabrała Zipi i Irit do siebie, do Murowanej Gośliny. Rano 1 sierpnia przyjechały do Gminy na Szabat Nachamu, brały udział w modlitwie w Nowej Synagodze, z Torą – tegorocznym darem Izraelskiej Orkiestry Symfonicznej z Raanana. Tak się złożyło, że tego dnia gościł w Gminie dyrektor gimnazjum z Wrześni, który przywiózł kolejny dar – poszukiwaną przez cały powojenny czas Torę z Synagogi wrzesińskiej. Przekazał ją Alicji Kobus i seniorowi Gminy. Zipi i Irit były prawdziwie wzruszone panującą w Gminie atmosferą. Później Alicja powiozła Zipi i Irit na ulicę Nowowiejskiego. Przed wojną ul. Kręta. Pod numerem 7 urodziła się Zipi. Ale gdzie to było, w którym miejscu ulicy? – nie wie. Miała przecież ledwie półtora roku, gdy z rodzicami wyszła z Poznania. Później ul. Święty Marcin. Ta sama sytuacja – gdzie był taty, Jerzego Wella Zakład Produkcyjny KORONA? Później ul. Głogowska 26, gdzie przed czterema laty odtworzono fragment 6-cio hektarowego do wojny Żydowskiego Cmentarza, fragment z grobem Akivy Egera. Później wizyta w Szamotułach, gdzie urodził się Jerzy Well. Później – w Długiej Goślinie w zabytkowym kościele św. Marii Magdaleny koncert finałowy XIII Festiwalu „Musica sacra – Musica Profana”. Zipi sama się dziwi kolejnego dnia pobytu w Poznaniu: – Skąd ja wzięłam na to siły? Szłyśmy spać – mówi – grubo po północy! A w niedzielę 2 sierpnia – zwiedzanie Katedry. Zipi i Irit weszły do zamkniętej zwykle Złotej Kaplicy, miejsca pochówku pierwszych władców Piastowskiej Polski. Tylko dla nich zagrał na katedralnych organach Krzysztof Wilkus. W utworze „Ave Maria” Irit towarzyszyła mu grając na flecie. Wspaniale. Przejmująco! Dostała naręcza kwiatów. Jeszcze obiad w Republice Róż i trzeba było się żegnać. Na Zipi i Irit czekał samochód przyjaciół z Łodzi. Jechały do Warszawy, dokąd w poniedziałek przyleciała grupa turystyczna z Izraela. Zwiedzają Łódź, Wrocław i Kraków. - Swoją drogą ogromnie szkoda, że na turystycznej trasie tych grup nie ma Poznania, miejsca do wojny znaczącej przecież Gminy Żydowskiej. Przy pożegnaniu Alicja i Zipi długo trwały w objęciach. Ja obiecałam Irit, że przyjadę do niej w maju przyszłego roku do Yaad w Galilei, na uroczystość jej syna Bar Micwa. A więc - do zobaczenia!
/zdjęcia i tekst - Grażyna Banaszkiewicz/
|