piątek, 13 maja 2011 19:51
Jak to często w życiu bywa, to samo słowo jest przez ludzi różnie interpretowane. Jerozolima jest dla jednych miastem świętym, ważnym dla trzech największych religii monoteistycznych, dla innych jest terenem sporu i permanentnego konfliktu.Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że jest to również miejsce w którym na co dzień żyją normalni ludzie, mający swoje chwile radości i smutku. Co najważniejsze żyją tutaj obok siebie razem Żydzi, Chrześcijanie i Muzułmanie..
W przeciwieństwie jednak do medialnych obrazków żyją szczęśliwie i w zgodzie. Czy zatem nie ma między nimi żadnych waśni? – Ależ oczywiście, że są! Tak jak wszędzie, gdzie ich nie ma? Czy w Polsce sąsiedzi się czasami nie kłócą mimo, że oboje są katolikami chodzącymi co niedziela do kościoła? Nie dajmy sobie wmówić, że każdego dnia dzieją się tutaj straszne rzeczy i w rzeczywistości nie da się tutaj normalnie żyć. Jest zupełnie odwrotnie, o czym przekonałem się już drugiego dnia pobytu (przyjechałem dosyć późno, więc w dzień pierwszy miałem na to za mało czasu).
Mieszkam na osiedlu we wschodniej części miasta, teoretycznie najbardziej niebezpiecznej, którą Palestyńczycy chcieliby mianować stolicą swojego państwa. Jest tu jednak bardzo spokojnie, a porównując do niektórych dzielnic Krakowa czy Warszawy – nawet spokojniej. Wieczorami nie ma krzyków, nie plątają się grupy znudzonych nastolatków, którym hormony podpowiadają, że dobrze by było stłuc jakąś szybę lub gębę (dla nich to bez różnicy). Spotkać można za to spacerujące rodziny, młode pary trzymające się za ręce (tak, nawet tutaj młodzi szukają miłości, chcą być kochani i chcą czuć się potrzebni). Od czasu do czasu mijamy jakiegoś chłopaka, jego rysy i karnacja mówią nam, że jest Palestyńczykiem.
I co? – i nic, idziemy dalej, bo spotkanie Palestyńczyka nie oznacza automatycznie kłopotów.
Kiedy siedzę przy otwartym oknie – zupełna cisza, przerywają ją tylko śpiewy ptaków (jest teraz wiosna, chyba najpiękniejsza pora roku – jak zresztą wszędzie :) i śpiew muezina (jest wieczór, czas na kolejną modlitwę w ciągu dnia). Następnego dnia rano wybieram się do centrum zwiedzić okolicę ulic Yaffo i King George. Ulic, które jakby starają się nam powiedzieć, że Jerozolima to nie tylko religia. To również modne sklepy, stylowe kawiarnie oraz kluby dla młodych i tych nieco starszych, którzy nie lubią spędzać każdego wieczoru przed telewizorem. Wsiadamy do autobusu nr 8. Zabierze nas ze wschodniej części miasta do centrum. W środku - chyba pierwszy raz na własne oczy widzę taki miks kultur na tak małej przestrzeni. Żydzi, Muzułmanie i Chrześcijanie. Ortodoksi i ci, dla których Bogiem jest bardziej komputer podłączony do Internetu, niż jakiś bliżej nieokreślony byt, którego nie mogą dotknąć ani zobaczyć. Pośród nich ja. Nie siadam, bo z doświadczenia wiem, że zawsze wsiądzie ktoś starszy, komu będzie trzeba ustąpić. Od mężczyzny, który jedną ręka przytrzymuje książkę na kolanach a drugą wskazuje na puste miejsce obok siebie słyszę szew bewakasza, co po hebrajsku znaczy usiądź proszę. Siadam więc i zupełnie bez skrępowania zaczynamy rozmawiać – takie rzeczy tylko w… Izraelu. Ezra, bo tak się przedstawia, dostaje zastrzyku energii, kiedy dowiaduje się, że jestem z Polski, dodatkowy impuls stanowi informacja, że pracuję w kibucu niedaleko Eilatu. Ku mojemu zdziwieniu wie na temat Polski bardzo dużo, jednak jak podkreśla – nigdy tam nie był, a wiedza jaką dysponuje pochodzi tylko z książek. Musiał ich przeczytać wiele – pomyślałem – skoro orientuje się w naszej historii, literaturze i aktualnej sytuacji politycznej. Kiedy okazuje się, że więcej nas łączy niż dzieli, a podróż autobusem trwa zbyt krótko, żeby swobodnie porozmawiać Ezra zaprasza mnie na kawę. Dziwne to uczucie być zaproszonym na filiżankę małej czarnej przez dopiero co poznanego starszego – na oko około 70-letniego – Pana.
Chwilę później do autobusu wsiada starszy Żyd. Wiek lub ciężka torba sprawiają, że strasznie się garbi, a zwykła czynność jak wejście do autobusu wymaga od niego wielkiego poświęcenia. Z kolei długa siwa broda, czarny kapot i kapelusz mówią mi, że religia zajmuje w jego życiu ważne miejsce. Autobus jest już pełny, dlatego postanawiam ustąpić. Widać, że zajęcie miejsca siedzącego sprawuje mu wyraźną ulgę. Po chwili zaczyna szukać czegoś w swojej torbie i wyciąga wiązkę ziół. Wręcza mi ją, ale jest to dla mnie na tyle egzotyczne i – co tu dużo mówić – dziwne, że kiwając przecząco głową i uśmiechając się mówię dziękuję. Ezra tłumaczy mi jednak, że muszę wziąć, zostawić sobie jedną gałązkę, a resztę rozdać w całym autobusie – to jest dopiero dziwne pomyślałem. Tymczasem starszy Żyd zaczął rozdawać po jednej gałązce każdemu, kto wsiadł do autobusu. Starszym, młodszym, kobietom, współwyznawcom i Muzułmanom. Dla niego były to zapewne „tylko” zioła, które zebrał w swoim przydomowym ogródku.
Z mojej perspektywy autobus odzwierciedlał cały świat, a gałązka przekazywana z rąk do rąk symbolizowała pokój.
Jerozolima – miasto ludzi, nie konfliktów.
P.S. Nieważne w jakiej części Izraela jesteś. Bez znaczenia czy w dużym mieście czy w małym kibucu. Wszędzie kursuje zielony autobus firmy Egged, dzięki niemu zawsze będziesz się czuł jakbyś nie ruszał się z miejsca, nawet jeśli podróżujesz po całym kraju.
Mateusz Sroka
/zrodlo: Erec Israel/
|