Do poczytania wspomnienia - Marzec'68 |
Wspomnienia uczestników forum dyskusyjnego , tzw "Starego Forum Żydów Polskich.. "Nudnik" Byłem na dziedzińcu UW, słyszałem rektora Turskiego, jak prosił żebyśmy się rozeszli, niektórzy naprawdę wierzyli, że oni nie wejdą na teren, bo „immunitas unversitatis”. Jak wjechali, jak się zaczęło, zwiałem, niestrugałem bohatera, uciekłem boczną furtką na Oboźną, potem z powrotem na Krakowskie, akurat jak nadchodzili uczniowie szkół średnich, całą szerokością ulicy, z transparentami i śpiewając JESZCZE POLSKA…
I jak na nich te szumowiny w mundurach… nie patrzyłem, rzygać się chciało. Nagle przede mną, na chodniku dwóch trzymało jakąś przypadkową kobietę, a trzeci pałował. Trzymali ją o mur. Nie pamiętam, co dalej, nie dostałem pałowania, nie zostałem aresztowany, wyrzucony ze studiów, przeszedłem na drugi rok. Studium Wojskowe zafundowało nam miesiąc wakacji, w jednostce nr…, nawet bilet kolejowy dali. Cały sierpień. Wojsko i wojsko. Ci, których wyrzucono z uczelni zostali wzięci do wojska, do karnych batalionów gdzieś z dala od cywilizacji. Tam dawali im w kość nierozgarnięci kaprale, absolwenci szkół podoficerskich, im. rodziny Nalazków, chłopaki z sierocińców czy z poprawczaków, którzy nienawidzili jak zarazy wszystkiego, co miało wykształcenie wyższe od podstawówki, a szczególnie intelektualistów i Żydów. Z tych studentów, co tam trafili, kilku popełniło samobójstwo, jeden strącił rękę, jeden oko, lekko im nie było.
Ale ja miałem fart, tylko na miesiąc, (sierpień 1968r., też pamiętna data), jak obóz harcerski, nie przymierzając. Senne, malutkie miasteczko, były sztetl w Lubelskiem. Klimat kontynentalny, stare carskie koszary. Sennie. Miasteczko ożywało tylko, jak wzywali rezerwę i jak studenci latem w żołnierzyków się bawili. Jedne z najlepszych moich wakacji. Podoficerowie prawie koledzy, bo elewi z jakiejś porządnej szkoły oficerskiej. Koledzy znajomi, z Agrykoli, lato, gorąc. Jednego dnia upał, jakiś miejscowy starszy sierżant, czy podporucznik, leżąc pod drzewem, bez koszuli mundurowej, bez czapki na głowie komenderowali nami, a my na słońcu, przepisowo umundurowani, pot się leje. Przyszedł oficer, zaczął go opier….. w obecności nas – rekrutów.
Ale chmury się zbierały na horyzoncie historii, niektórzy o tym słyszeli, bo ukradkiem, po capstrzyku w świetlicy słuchali radia. Radia Wolna Europa!!!! Więc jak się zaczęło, jak wojska Paktu Warszawskiego na wezwanie tow. Breżniewa pośpieszyły z bratnią pomocą zagrożonej przez agentów rewanżyzmu, imperializmu i syjonizmu Czechosłowacji, to już wiedzieliśmy o tym wszyscy następnego ranka. Naszej jednostki to nie dotknęło, nasi bezpośredni przełożeni, elewi szkoły oficerskiej cieszyli się. Nie z inwazji, tylko z tego że byli tu, a nie tam, bo wiedzieli że ich koledzy pospieszyli z bratnią pomocą, chcieli czy nie. Radio ze świetlicy zostało zabrane, ale za to dostaliśmy więcej godzin szkolenia politycznego. Siedzieliśmy godzinami i przysypialiśmy w lokalu klasowym, gdzie słońce lało żar w okna, a wykładowca ględził coś, w co sam nie wierzył. Na którymś apelu porannym oznajmiono nam, że będzie przysięga zanim rozjedziemy się do domów. To właśnie, dlatego te dodatkowe godziny szkolenia politycznego. Przysięga była 100% dobrowolna, każdy musiał rozstrzygnąć sam ze swym sumieniem. Jeżeli ktoś miał najmniejszy cień wątpliwości, mógł o tym powiedzieć oficerowi politycznemu. Nikogo nie zmuszamy, każdy ma swą wolność decyzji. Nikt nie zgłosił żadnych wątpliwości, wszyscy stanęli do przysięgi, wszyscy jak jeden.
Przysięga miała odbyć się w ostatnią niedzielę sierpnia. Zapowiedziano, że będzie to dzień „Otwartych Drzwi”. Ja żadnych wizyt nie oczekiwałem. Dzień wstał piękny, jak wszystkie inne, nie za gorąco. Po apelu porannym stanęliśmy wszyscy do przysięgi w pełnym składzie, ilu nas było. Plutonami po kolei, każdy plutonowy z palcami na drzewcu sztandaru, my reszta dwa palce w górę (może nie ze wszystkimi szczegółami tak było, ale tak mi się najładniej pamięta), powtarzamy rotę przysięgi. Nastrój podniosły, uroczysty. A przy bramie odwiedzające rodziny stoją i się gapią. I co ja widzę? Moi rodzice przyjechali na przysięgę! Dwa dni przed powrotem!
Po złożeniu uroczystej przysięgi był
czas wolny, luz, mogliśmy rozmawiać z odwiedzającymi, pokazać koszary,
teren. Rodzice i ja znaleźliśmy trochę cienia na trawie przy placu
apelowym, siedliśmy sobie i wtedy nagle pękło:
Przyjechali na moją przysięgę, żeby tego samego dnia, kiedy głośno i wyraźnie przyrzekałem ich ojczyźnie, mojej ojczyźnie, że gotów jestem bronić jej, oddać za nią życie, żeby godzinę potem oznajmić mi, że zadecydowali za mnie, nie pytając, nie powiedziawszy słowa o tym, jakbym był niemym bydlęciem czy sprzętem domowym, – „to weźmiemy, to zostawimy, tamto zostawimy, jego też weźmiemy.” – coś w tym rodzaju. Ale sobie moment na to wybrali! Perfect Timing! Trzy miesiące później staliśmy na Dworcu Gdańskim, tym razem MY z walizkami Żegnali nas przyjaciele i rodzina, 20 koleżanek i kolegów przyszło mnie pożegnać, nigdy nie wiedziałem że miałem tylu przyjaciół, 3 dziewczyny! Nie byłem w stanie płakać, nienawidziłem rodziców, nienawidziłem sam siebie za moją słabość, że dałem im się zmusić, namówić, nakłonić, przydusić, przekonać. Konałem nieprzekonany.
Dwadzieścia kilka lat później w rozmowie z krewną w Warszawie nazwałem Dworzec Gdański moim Umschlagplatzem. Wsiadła na mnie strasznie, że tak nie wolno mówić. A to przecież było miejsce, z którego nie było powrotu. Ale za to jest to jedyne (na razie jedyne) miejsce na świecie, gdzie jest pamiątkowa tablica ku mej czci, upamiętniająca mój wyjazd. Czy mam dziękować za to rodzicom? Było przecież i dobrze i źle. Źle mi było w domu, z rodzicami, których nie było jak ich potrzebowałem, którzy mnie nie rozumieli, nie akceptowali, źle było w szkole aż do matury, szkoła to była męczarnia! Ale jak się przewlekłem przez maturę, świat, się zaczął otwierać.
To wszystko jest subiektywne, piszę o sobie, o moich przeżyciach i to, co czułem. Piszę, co mi dał i zabrał Marzec ’68. Innym było może lepiej, może gorzej. A mi nie było tylko źle. Po maturze świat mi się otwierał, nie zwracałem uwagi na to, kto Żyd, a kto nie. Miałem przyjaciół z harcerstwa, kochałem się w dziewczynach, chodziłem na rajdy, jeździłem autostopem, słuchałem Niemena, Demarczyk, Stana Borysa, Beatlesów, Stonesów, byłem członkiem „klubu muzyki folk i protest”.
Byłem młody w Polsce w 1968 roku. Byłem zwykłym młodym chłopakiem, jak miliony innych. Tak mi się wydawało. To nie ja chciałem jechać.
Miałem jednego kolegę z klasy, zdecydował się już zaraz po wojnie 6-dniowej w ’67r. Moją bohaterką była dziewczyna, której nawet nie znałem osobiście. Słyszałem tylko, że zdecydowała się zostać i nie wyjechać. Ciekawe, jak jej poszło, nazywała się chyba Kasia W. Nie chciałem emigrować, nie było mi za dobrze w domu, ale dobrze mi było w Polsce, byłem Polakiem, to była moja ojczyzna.
Po powrocie z obozu wojskowego zaczęło się piekło. Rodzicom zajęło chyba 2 miesiące zanim udało im się mnie przydusić do złożenia papierów na wyjazd. To było regularne pranie mózgu, bo oni zadecydowali już za mnie i nie było odwołania, a ja byłem uparty. To był pierwszy raz, że naprawdę sprzeciwiłem się rodzicom i nie dawałem się. Wyraziłem swoją wolę, moją własną i obstawałem przy niej. Ale na koniec dałem się ugiąć, za co ich i siebie nienawidziłem i też zacząłem biegać z papierami. To był młynek biurokratyczny, bieganie po urzędach po atesty, po potwierdzenia atestów, po uwierzytelnienia zaświadczeń i potwierdzeń, a każdy papier trzeba było opłacić opłatą skarbowa, przykleić znaczki skarbowe, 20 zł tu, 50 zł tam 100 zł ówdzie. Potem większością tych papierów i tak można się było podetrzeć, albo je sobie w ramki oprawić.
Stanie w kolejce do holenderskiej ambasady po promesę wizy izraelskiej, chociaż Izrael był ostatnim na Ziemi miejscem, do którego się wybierałem. Stanie w kolejce do biura paszportowego po formularz na podanie o zezwolenie na wyjazd.
Pamiętam, nie zapomnę, jak staliśmy całą rodziną w biurze w Pałacu Mostowskich. Chcieli żebym jako obywatel narodowości żydowskiej, podpisał podanie do władz państwa, o zezwolenie na emigracje do Państwa Izrael i oświadczenie, że tym samym zrzekam się obywatelstwa polskiego i wszelkich związanych z nim uprawnień. A ja nie chciałem i nie chciałem. Zniecierpliwieni rodzice, brat, który musiał zostawić swą nieżydowską ukochaną, przedziwnie cierpliwy urzędas MO czy MSW. Na koniec udało im się namówić mnie do podpisania jako „obywatel polski pochodzenia żydowskiego”.
O reszcie nie będę teraz, bo już inni pisali o tym samym, ale potem juz dobrze nie było przez długi, długi czas. Dopiero po paru latach, w Danii zaczęło i mi świecić słońce, ale to inna historia. Ból jest nadal, zawsze, nie opuszcza mnie.
OŚWIADCZENIE JAKO ŻYD, POLAK, DUŃCZYK, OBYWATEL ŚWIATA, URODZONY I WYCHOWANY W POLSCE OŚWIADCZAM NINIEJSZYM, ŻE NIE OSKARŻAM I NIE MAM ŻALU DO NARODU POLSKIEGO ANI ŻADNYCH POSZCZEGÓLNYCH POLAKÓW.
Po więcej wspomnień proszę kliknąc TUTAJ |
Copyright © 2008 by www.poznan.jewish.org.pl