Wydawałoby się, że sprawa z Forbesem jest zakończona.
Czasopismo opublikowało sążniste sprostowanie (chyba bez precedensu w ostatnich
czasach), przeprosiło i już. Tymczasem niezwłocznie (początkowo na niszowych
portalach) zaczęły pojawiać się w Internecie artykuły o "drugim dnie
" całej sprawy. O rozmowach i naciskach środowisk żydowskich (w tym mojej
skromnej osoby) na koncern Ringer Axel Springer, o szantażach i wymuszeniach,
które doprowadziły redakcję do sprostowania i przeprosin. Było niszowo i
złośliwie-zabawnie.
Sytuacja ulega zmianie - w ciągu ostatnich 48 godzin
skontaktowało się ze mną dwóch dziennikarzy reprezentujących znane czasopisma.
Personaliów nie podaję, bo chcę grać fair do końca. Ich pytania są podobne - w
jaki sposób nacisnęliśmy na gigantyczny niemiecki koncern i wymusiliśmy na nim
takie ustępstwa, z kim rozmawialiśmy, jakie organizacje żydowskie wywarły
naciski. I ja... zaczynam się tłumaczyć. Pokazuję dokumenty, udostępniam mój
JEDYNY list jaki wysłałem do Niemiec, zaczynam tłumaczyć, że moje kontakty z
niemieckimi rabinami są stricte robocze...
I oto nagle dociera do mnie, w czym uczestniczę. Że wizja w
najlepszym wypadku nierzetelności, a w najgorszym oślizłego pismactwa na
zamówienie, jest dla braci dziennikarskiej nie do zniesienia. Że lepiej i
prościej jest przyjąć, że ciężka łapa światowego żydostwa, potężniejsza od
kościoła katolickiego, o którym od dawna w mediach głośno, a nikt nie
przeprasza i nie prostuje, zgniotła niestrudzonych poszukiwaczy prawdy w
forbesowej redakcji.
Wczoraj chwilę, dziś o wiele dłużej, spędziłem na próbach
udowadniania że to nieprawda, że potęga światowego żydostwa dławiącego wolność
międzynarodowego koncernu to absurdalna bzdura.
I nagle do mnie dotarło, że podobnie jak ja teraz musieli
się czuć Żydzi tłumaczący, że do pesachowej macy nie trzeba krwi
chrześcijańskich dzieci, a "Protokoły Mędrców Syjonu" (bo to oni
pewnie rzucili na kolana niemiecko-szwajcarski koncern) to wierutna bzdura.
Kiedy wytłumaczyłem się z "zarzutów" złodziejstwa czy jakiegoś
takiego ogólnego cwaniactwa, w intencji dziennikarzy muszę się wytłumaczyć, jak
mogłem tego dowieść.
I już na koniec. Osoba, z którą rozmawiałem dzisiaj
powiedziała, że praktycznie się nie zdarza, by koncern ingerował w politykę
posiadanej gazety - wiedziała o tym z własnego doświadczenia - jak pewnie większość
dziennikarzy. Kiedy zapytałem "Dlaczego więc, skoro istnieje tego rodzaju
zasada, wypytujecie o możliwość takiej ingerencji i takiego nacisku?"
Usłyszałem: "Może w tej sprawie zrobiono wyjątek".
Mniej więcej po 40 minutach dotarło do mnie, że właśnie
zetknąłem się z antysemityzmem - pewnie nieświadomym, ale jednak.
Piotr Kadlčík
|