3 października poznamy książkę – laureatkę nagrody Nike. Jedną z nominowanych jest „Proszę bardzo” Andy Rottenberg. Książka nie jest łatwa. Jak nie jest łatwo przyjąć słabość człowieka mocnego. Chciałoby się łatwiej. Wygodniej byłoby zachować obraz wspaniałej promotorki polskiej kultury, odważnej i niezależnej. A tu „Proszę bardzo”. Wydaje mi się jednak, że zgrzyt jest tylko pozorny, bo przecież ważne jest to jak kto się mierzy z własnymi słabościami. Czy podda im się, załamie ręce, przywdzieje włosienicę pokutną i utonie we łzach, czy też będzie się ze sobą zmagać.
Książka „Proszę bardzo” jest właśnie zmaganiem. Jest zapisem poszukiwania źródeł tej siły i tej słabości. Jest podróżą w czasie, trochę spóźnioną, bo część bohaterów książki odeszła, nie zdążywszy przekazać całej swej fascynującej historii. Pozostały nie podpisane zdjęcia, strzępki opowieści rodzinnych, porozrzucani po świecie kuzyni. Dzięki detektywistycznej pracy udało się odtworzyć rodzinę, która okazała się rozległa i ciekawa. Udało się odnaleźć korzenie, które przydadzą się następnym pokoleniom, osadzą je w historii, dadzą im podstawę do snucia dalszej opowieści.
Jakże ważne jest przecież umieszczenie w kontekście. Historia małej, niepokornej dziewczynki z Legnicy wpisana została w obraz kraju wychodzącego z powojennego zamieszania i zmieszania ludzi, języków, kultur i doświadczeń. Historia jej matki – Rosjanki, wynikła z przedwojennych czystek, wojennego głodu i walki o przetrwanie. Historia ojca, galicyjskiego Żyda, ma korzenie w przedwojennej Polsce i Holokauście.
Matka – silna, niezależna, nieznośna, autorytarna. Ojciec słaby, żyjący przedwojennym wyczuciem tego co uchodzi i nie uchodzi. Mała dziewczynka, po matce niepokorna, po ojcu sumienna, walczy z nimi, ucieka, nie poddaje się jakimkolwiek schematom, w które chciano by ją wtłoczyć, sama kształtuje swoją tożsamość.
Oczywiście, za niezależność się płaci. Ale za zależność również. Przecież mogła się była wyprzeć siebie, wejść w rodzinę polskich katolików z tradycjami, w tradycyjną rolą matki Polki służącej. Czy dzięki temu ocaliłaby syna? Łatwo samotną matkę postawić pod pręgierzem opinii publicznej, wypomnieć karierę, złe wychowanie, że zabrakło pewnie „ciężkiej ręki” ojca. Czcze rozważania. Bo przecież wiedziała, że nie wejdzie w rodzinę nawet na prawie tradycyjnej roli kobiety, bo jest Żydówką, jak i jej dziecko. Tak jak żona głowy rodu jej męża, która była włościanką. Tyle złożona jest ta jedna osoba. Tak wiele w niej inności, że nie wiadomo z jakiej strony przyłożyć na początek.
Przeglądając komentarze na forach internetowych, można znaleźć wielu takich, którzy są orędownikami jedynej prawdy, według której wszyscy powinniśmy żyć. Schematu kulturowego, który określa kim mamy być i jak się zachowywać zależnie od pochodzenia, religii czy płci.
Sama wychowuje syna, sama walczy z jego nałogiem, tak jak umie najlepiej. Pracuje, sławiąc polską sztukę. A jakiejś tam grupie jakiś tam posłów nie spodobała się jej wolnomyślność, bo nie byli w stanie zrozumieć, jak to się stało, że język polski dostała od ojca Żyda, że rzeczywistość może być odrobinę barwniejsza od kolorytu jesiennych pól Mazowsza.
Dziesięć lat czeka na wieść o zaginionym, czekanie staje się częścią jej samej. Potem czeka na wyniki badań genetycznych i w tym czasie towarzyszymy jej, bo w tym czasie powstaje ta książka.
Dziennik, wspomnienia, powieść detektywistyczna, „lament” jak ładnie to ujął jeden z recenzentów. Narracja jest meandryczna, dygresyjna, tak jak myśli ludzkie. Czytając podążamy ich śladem, „na gorąco” dostajemy odkrycia autorki. Syberia, Nowy Sącz, Biczyce Niemieckie, Legnica, Warszawa, Kanada, Węgry, przemierzane są w poszukiwaniu duchów i ludzi żyjących. Tekst gęsty, pełen faktów, wydarzeń , nazwisk, koligacji, w których łatwo się pogubić.
Świadomość kształtu powieści jest bardzo widoczna. I choć autorka sama deklaruje, że nie ma właściwej formy żeby oddać prawdę, bo owa prawda musi formę wypaczyć, to dla własnej opowieści umiała ją stworzyć. Książka, mimo że boleśnie prawdziwe jest jej sedno, chroni swoich bohaterów, choć ich nie szlifuje. Paradoksalnie zasłania ich bezkompromisowością i ostrością opisu. Można to potraktować jako prowokację. Anda Rottenberg nie spowiada się, nie kaja – opowiada. Wymagająca wobec siebie, nie roztkliwia się, nie szuka współczucia, nie zasłania się ani nie tłumaczy swoimi osiągnięciami zawodowymi. Pisze o uczuciach ale nie dzieli ich z czytelnikiem, nie narzuca, nie przymusza do czułostkowości, nie nakazuje zrozumienia, zachowuje autonomię. W tym jej siła.
Anda Rottenberg
"Proszę bardzo"
Wydawnictwo W.A.B
Warszawa 2009
Kasia Przyborska
|