"Córka rabina" |
Cassandra Jardine / Daily Telegraph Seks, narkotyki i Tora Jak piętnastolatka przemyciła jakiegoś chłopaka do londyńskiej synagogi Marble Arch, gdzie jej ojciec był rabinem, i kiedy było już po wszystkim, wykrzyknęła z bimy (ogrodzone miejsce w centrum synagogi, służące m. in. jako mównica – przyp. Onet) "Alleluja!" To był początek buntu, który najpierw przywiódł ją do różnych ekscesów, a następnie, kiedy miała 22 lata, do skrajnej ortodoksji religijnej, aż w końcu wylądowała gdzieś pośrodku. Jej zabawna, ale często też przejmująca autobiografia "Córka rabina" jest zapisem gorączkowych poszukiwań – ale czego? Miłości? Akceptacji? Z pewnością nie chodziło jej o wrzawę, jaką ta książka wywołała w świecie angielskich żydów. Kilka synagog zakazało jej lektury natychmiast po opublikowaniu. Pewien przyjaciel jej ojca nazwał ją "księgą hańby", co zasmuciło 50-letnią dziś, skromnie ubraną Mann. – Szkoda, że jej nie przeczytał ani nie porozmawiał ze mną – mówi autorka. – Mój ojciec chciałby, żeby okazać mi więcej zaufania. Rabini robią wielki błąd. Gdyby przeczytali książkę, wiedzieliby, że to opis podróży duchowej z kilkoma scenami seksualnymi. Ale uwagę mediów przyciągała "Namiętna córka rabina", a nie jej długie poszukiwanie Boga.
Szaloną młodość spędziła w Londynie, zażywając kokainę i heroinę. Nabawiła się też wirusowego zapalenia wątroby typu B i została aresztowana podczas pobytu w Izraelu, gdy znaleziono przy niej 5 kilogramów haszyszu. W końcu dostała od ojca nakaz opuszczenia domu przez 24 godziny, kiedy popełniła najbardziej haniebny czyn, jakiego może dopuścić się dziewczyna z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny – znalazła sobie chłopaka nie-Żyda. Ale kiedy z nim zamieszkała, przy niedzielnym lunchu z jego rodziną zdała sobie sprawę, że tęskni za szabasowymi pieczonymi kurczakami i innymi filarami świata, w którym dorastała jako wnuczka głównego rabina Izraela. Zamiast jednak powrócić do stosunkowo umiarkowanych nauk swego ojca, rozpoczęła studiowanie Tory w Jerozolimie, w szkole zwanej jesziwą. Środowisko to okazało się jednak zdecydowanie zbyt represyjne dla jej nienasyconej seksualności. Ponieważ nie znalazła nigdzie konkretnego zakazu zabraniającego miłości lesbijskiej, uwiodła swoją najlepszą przyjaciółkę – miała ona podobno "uzależniającą osobowość". Ale w głębi duszy Reva chciała być dobrą żydowską matką, więc zerwała ten związek i poprosiła swata, by znalazł jej pobożnego męża. Okazało się, że ten ktoś jest bardziej zainteresowany Bogiem niż nią, dlatego wkrótce pewien człowiek, który remontował jej kuchnię, wydał jej się tak nieodparcie pociągający, że zaczęła wymykać się z domu, zamieniając swą obszerną spódnicę i chustę na obcisłe dżinsy i makijaż, żeby oddawać się szalonemu seksowi. Wrogość, jaką wzbudziła pikanteria książki, zwiększyła sprzedaż, ale zmartwiła autorkę. Stara się ona obecnie zjednać sobie brytyjskich żydów ortodoksyjnych, przemawiając w synagogach i pokazując się jako osoba głęboko religijna. Ale wciąż ma krytyków, ponieważ naruszyła tabu, opisując zamknięty świat ortodoksyjnego judaizmu. W książce jest on przedstawiany w najlepszym razie jako spętany archaicznymi zasadami – jak zakaz darcia papieru toaletowego w szabas – a w najgorszym, jako głęboko mizoginiczny. Do najbardziej widocznych aspektów ortodoksyjnego judaizmu należy obowiązek, by mężatki ukrywały swoje włosy pod perukami, a dziewczęta nosiły dwie pary rajstop dla ukrycia swych nóg. Kiedy Mann miała okres, była przez ten czas, i jeszcze przez tydzień, nidda (nieczysta) i mąż nie mógł jej dotykać. Nie wolno jej było nawet podać mu soli. Teraz Mann zaprzecza jednak, by takie zasady wynikały z lęku przez kobiecą seksualnością. – To nie islam. Nie ma u nas obrzezania kobiet ani zasłaniania twarzy. Żydówki są skromne same z siebie. Być może, ale jako gojowi trudno mi było nie sympatyzować z nią, gdy czytałam w jej książce, że krzyczała "Nieeee" w synagodze, kiedy ogolono głowę jej trzyletniemu synowi, zostawiając tylko po jednym loczku po bokach, by wprowadzić go w ten świat surowych reguł. Łatwo było mi też zgodzić się z nią, że ten żar religijny "graniczył z szaleństwem", kiedy nie wolno było wezwać lekarza, gdy miała atak lęku w szabas. Mann jest jednak przerażona myślą, że mogła stworzyć wrażenie, iż postępowanie ortodoksów jest śmieszne. – Nie twierdzę, że te zasady i rytuały są archaiczne czy głupie, pokazuję ich znaczenie ezoteryczne. Wiele było trudnych dla mnie, ale sprawdzają się w przypadku innych ludzi. Na przykład papier toaletowy to poważna sprawa. Wydaje się to głupie, ale darcie ma związek z jedną z 39 prac wykonywanych przy budowie świątyni w Jerozolimie, więc jest w szabas niedozwolone. Wydawało mi się, że pokazałam piękno czystości zasad. Ale wszystko zależy oczywiście od interpretacji czytelnika – mówi.
Autor: Cassandra Jardine
|
Copyright © 2008 by www.poznan.jewish.org.pl