Kilka tysięcy osób straci wkrótce pracę w firmach związanych
z przemysłem mięsnym. Kilkadziesiąt tysięcy rolników nie będzie miało komu
sprzedać hodowanych przez siebie zwierząt. Wszystko przez to, że chcieliśmy być
bardzo nowocześni i humanitarni i postanowiliśmy przestać zabijać zwierzęta.
Niestety, tylko niektóre.
W środę w Warszawie odbył się protest rolników, którzy
domagają się zalegalizowania uboju rytualnego w Polsce. W demonstracji wzięło
udział ponad 2 tysiące osób. Informacji na ten temat próżno szukać na głównych
stronach najpopularniejszych serwisów informacyjnych. Rolnicy walczący o, tak
potrzebne w czasie kryzysu ekonomicznego, miejsca pracy okazali się widocznie
mało interesujący. Nie zainteresowali się nimi również przedstawiciele władzy.
Żaden z Marszałków Sejmu nie zechciał wyjść im na spotkanie, aby odebrać
petycję, którą wystosowali.
"Dalsze utrzymanie zakazu uboju rytualnego w Polsce
spowoduje (...) przejęcie produkcji i rynków przez konkurencyjne - zagraniczne
- przedsiębiorstwa i trwałą utratę rynków zbytu dla polskich
przedsiębiorców," piszą przedstawiciele rolników i firm branży mięsnej. I
mają rację. Rację, której nie chcą zauważyć walczący z ubojem rytualnym
aktywiści i parlamentarzyści. Zwierzęta nadal będą w ten sposób zabijane, tyle
że nie zarobi na tym już polski rolnik, ani przedsiębiorca, ale węgierski lub
czeski. Tam rolnicy będą hodować więcej krów, a firmy produkować więcej mięsa.
Będą je wysyłać na eksport do tych krajów, do których dotychczas wysyłała je
Polska. Stracimy więc na tym my, Polacy, bo zachciało się nam wyjątkowego
humanitaryzmu i traktowania krów na równi z ludźmi.
Zdecydowana większość krajów europejskich dopuszcza ubój
rytualny. Dlaczego w Polsce stanowi on taki problem? Przecież ubój rytualny nie
jest jakąś nowością wprowadzoną nagle i ku zaskoczeniu wszystkich. Prowadzony
był już od wielu lat. Dlaczego teraz zaczął przeszkadzać? I dlaczego właśnie
ten ubój, a nie tradycyjne świniobicie? Ubój rytualny nie dotyczy świń, a to
właśnie wieprzowina jest głównym mięsem przetwarzanym, produkowanym i
konsumowanym w Polsce. Nikomu z aktywistów nie przeszkadza sposób w jaki
zabijane są te zwierzęta w ogromnych halach największych zakładów mięsnych? A
na wiejskich podwórkach? Tam często dochodzi do uboju drobiu i świń na własny
użytek. Tutaj też w grę wchodzi pewien rytuał. Taką świnię, po poderżnięciu jej
gardła, wiesza się na gałęzi najbliższego drzewa i pozwala jej się wykrwawić.
Krew spływa do przygotowanego wcześniej naczynia, bo nic się nie może
zmarnować. I nic się nie marnuje. Mózg zwierzęcia smaży się później na patelni
i daje dzieciom. Bo zdrowy. Gdzie w takich przypadkach są aktywiści? Pewnie
walczą z kimś, z kim łatwiej wygrać.
"Według wyliczeń branży, ubój koszerny i halal stanowił
podstawę dla 10 proc. naszego eksportu drobiu, wartego w zeszłym roku 1,2 mld
euro oraz niemal 1/3 eksportu wołowiny, którego wartość w 2012 sięgnęła 1,35
mld euro. Nieuregulowana kwestia uboju rytualnego w Polsce dotyka bezpośrednio
około 80 przedsiębiorstw, zarówno producentów i eksporterów mięsa wołowego, jak
i drobiu," podaje portalspożywczy.pl. Ministerstwo Rolnictwa mówiło pod
koniec ubiegłego roku, że projekt zmian w ustawie o ochronie zwierząt może
trafić pod obrady Sejmu już w styczniu. Wciąż nie trafił. Ministerstwo ciągle
nad nim pracuje, robiąc to w sposób opieszały i zwyczajnie niechlujny. A czas
ucieka i jest go coraz mniej.
Katarzyna Markusz
|