Żydowski Eintopf |
Wiele napisano o niepowtarzalnej atmosferze szabatu. Ale, czy ktoś się pokusił o zdefiniowanie i uchwycenie niepowtarzalnie drażni±cej atmosfery pi±tku? Jeśli chodzi o szabat, już samo hebrajskie określenie oneg szabat [hebr.: radość szabatu], jeśli pomin±ć znaczenie literalne, a co za tym idzie powierzchowne i nieścisłe, zawiera w sobie takie komponenty jak: ciepło, atmosfera, aromat, świętość. Nie chodzi tu tylko o poważny charakter biblijnego nakazu; “daję wam szabat dla świętości”, ale o bardzo indywidualny i rodzinny charakter tego święta. Każda rodzina, każdy żydowski dom w szabatowy wieczór pachnie świętością. Ale każdy pachnie inaczej. Stąd szabat jest czymś na wskroś niepowtarzalnym i indywidualnym, a jednocześnie, przecież tak powszechnym i uniwersalnym. Ja jednak chciałem napisać kilka słów o atmosferze i specyfice czasu, który poprzedza wieczerzę szabatową
Nad aur± pi±tkowego dnia zastanowiłem się głębiej dopiero wówczas, gdy mój przyjaciel, chrze¶cijanin, porównał kolację szabatow± do wieczerzy wigilijnej. Byłem trochę zaskoczony. Co ma jedno z drugim wspólnego? Wła¶ciwie nic. Powiedziałem, że nie widzę tu żadnych derywatów teologicznych. O ile katolicka Msza wykazuje konkretne analogie do szabatowego kiduszu, czy też do sederu pesachowego, poprzez błogosławieństwo nad winem i chlebem, to cóż ma wspólnego kolacja szabatowa z wieczerz± wigilijn±?
- Nie chodzi o aspekt teologiczny – powiedział – ale o atmosferę. To wszystko co dzieje się przed i potem, w trakcie kolacji. Ta atmosfera napięcia, obłędu, bieganina, przygotowania. Widzisz, dla nas kolacja wigilijna jest czym¶ wyj±tkowym. Raz do roku wszystko jest postawione na głowie. Sprz±tanie, odkurzanie, specjalna, ¶wi±teczna zastawa na stół. Potem gotowanie! Cały dom pachnie takimi pysznościami, ale nie można z tego nic uszczknąć zanim nie pojawi się pierwsza gwiazda na niebie. Potem zasiadamy wszyscy, razem, cała rodzina, najbliżsi. To wszystko jest bardzo podobne. Tyle tylko, że wy... ten obłęd przeżywacie cyklicznie, co tydzień. My, raz do roku.
- Faktycznie – zgodziłem się – co¶ w tym jest. Ale wy przed kolacj± wigilijn± po¶cicie. Dlaczego?
Mój rozmówca wzruszył ramionami.
- Ten post chyba nie miał jakiego¶ głębszego zamocowania w teologii, skoro został, całkiem niedawno zniesiony. Chodziło po prostu o to, żeby, przed tak wyj±tkow± wieczerz±, nie najadać się do syta.
- Dokładnie tak jak u nas! W pi±tek, w całej tej bieganinie przed¶wi±tecznej też jemy inaczej niż zwykle; raz, ale dobrze.
W pi±tek, po porannej modlitwie je się lekkie ¶niadanie. Po ¶niadaniu, każdy zajmuje się swoimi obowi±zkami; mama bierze w niepodzielne władanie kuchnię. W tym stanie rzeczy, młodsze dzieci, dyplomatycznie unikaj± konfrontacji z rodzicielk±. Tata idzie do pracy, a starsze pociechy do szkoły. Jako, że w pi±tek pracę kończy się znacznie wcze¶niej, a i nauka w szkole trwa raptem do wczesnego popołudnia, to, zanim pani domu na dobre rozkręci się w kuchni – głodomory s± już z powrotem w domu. Trzeba więc przygotować wczesny obiad. Rzecz w tym, by przygotowanie posiłku nie było zbyt absorbuj±ce, a jednocze¶nie obiad powinien być na tyle tre¶ciwy, by wystarczył do wieczora. Summa sumarum, utrwalił się zwyczaj jedzenia w pi±tek czego¶ co Niemcy nazywaj± Eintopf - jedno danie. Co¶ pomiędzy zup± a drugim daniem. Dwa w jednym. Czyli zupa, w której można postawić łyżkę na sztorc.
Nie ma tu jakiej¶ ustalonej tradycji co do rodzaju tego posiłku. Np. w jerozolimskiej jesziwie Mir, studenci jadaj± w pi±tek co¶ w rodzaju zupy-gulaszu na kurzych skrzydełkach. Dlaczego wła¶nie tak? Otóż kucharki pod rz±dami surowej rebecyn Karlibach, od rana s± zajęte oprawianiem i pieczeniem kurczaków na szabat. Co jednak zrobić ze skrzydełkami? S± małe i do¶ć nieekonomiczne, a jednocze¶nie jest ich bardzo dużo. Podsmażone i ugotowane z ziemniakami i jarzynami wygl±daj± rzeczywi¶cie na potrawę do¶ć pospieszn± i chaotyczn±, ale smakuj± ¶wietnie. Ta potrawa nie wymaga podawania szczegółowej receptury. Nauczymy się przyrz±dzać co¶ znacznie bardziej wykwintnego smakowo i piękniejszego wizualnie.
W czasie Wielkich ¦wi±t Jesiennych, w izraelskich jesziwach zaczynaj± się ferie. Wszyscy rozjeżdżaj± się do domów. Studenci spoza Izraela, najczę¶ciej jednak zostaj± na miejscu, a tubylcy zapraszaj± ich do swoich domów. Tak też było w moim przypadku. Wyjechałem na tydzień do Ber Shevy do rodziny Elijahu Assorodobrajewa, mojego kolegi sefardyjczyka pochodz±cego z Buchary. Mili, otwarci i go¶cinni ludzie. Rodzina rozmawiała między sob± głównie w farsi – języku judeo-perskim. Piękna, melodyjna mowa ptaków. Ni w z±b nic nie rozumiałem. Moja sefardyjska gospodyni, łaskawie pozwoliła mi asystować sobie w kuchni w czasie przedszabatowych przygotowań. Tu wła¶nie poznałem recepturę na pi±tkowy Eintopf w wydaniu bucharskim
Składniki: • 4 cukinie, • 4 marchewki, • 4 ziemniaki, • 2 cebule, • 2 szklanki drobnej fasoli, • 3 kromki chleba.
Przyprawy: • ¼ łyżeczki mielonego kminku, • ¼ łyżeczki cynamonu, • 2 z±bki czosnku, • natka pietruszki, • chili, pieprz, sól
Z pozoru wydaje się, że zupa wymaga wielu składników i specjalnego sposobu przygotowania, ale tak naprawdę była robiona, niejako “przy okazji” gotowania potraw szabatowych.
To co pozostawało z warzyw krojonych do sałatek, wędrowało do garnka z wrz±tkiem. I tak krok po kroku, chlup po chlupie powstawał pi±tkowy posiłek. Pani Assorodobrajew potrafiła nie tylko dobrze gotować, ale i pięknie opowiadać. Wła¶ciwie wszystkie żydowskie gospodynie pięknie opowiadaj±, ...o swoich rabinach. Toteż i ona, nie szczędziła opisów cudów dokonywanych przez sefardyjskich(!) rabinów. Opowie¶ci jak z ba¶ni tysi±ca i jednej nocy, chwilami przeobrażały się w tysi±c i jeden koszmarów, by nagle rozja¶nić się zadziwiaj±c± i zawsze pogodn± point±.
Kroj±c i ucieraj±c warzywa najpiękniej opowiadała o swojej rodzinnej Marakandzie i Bucharze, gdzie zamieszkała z mężem po ¶lubie. Wewnętrzne Miasto otoczone było olbrzymim, dwumetrowej grubo¶ci murem, dalej rozci±gały się ogrody i sady, a za nimi, ze wszystkich stron ocean pustyni. Wysłuchałem historii, jak to po raz pierwszy umówiła się z narzeczonym w czajchanie – uzbeckiej herbaciarni o dĽwięcznej nazwie “Szir dor”. Pani Assorodobrayef przesiedziała w niej bit± godzinę czekaj±c na narzeczonego, gdy ten oczekiwał jej w herbaciarni o identycznej nazwie, tyle że, mieszcz±cej się w Mie¶cie Zewnętrznym. Lecz z największym przejęciem i lękiem opowiadała o czternastowiecznym mongolskim władcy, okrutnym Tamerlanie. W jej opowie¶ciach, jawił się z tak± sił± i żywotno¶ci±, że odnosiło się wrażenie, iż opowie¶ć dotyczy współcze¶nie żyj±cego tyrana, nie za¶ postaci z zamierzchłej historii. Pani Assorodobrajew wyznała, że Tamerlan nawiedzał j± często w młodzieńczych snach.
- Wieczorami bałam się zamkn±ć oczy. Jako mała dziewczynka wierzyłam, że on czai się pod powiekami!
Zanim jednak pozwolimy naszej bucharskiej gospodyni opowiedzieć jeden z ci±gu jej koszmarnych snów, zerknijmy nieco na sytuację w kuchni. Skoro mamy już wszystkie produkty, przystępujemy do dzieła
Najpierw należy na patelni rozgrzać oliwę. Kroimy drobno cebulę i szklimy na gor±cym oleju. Ucieramy “na grubo” cukinię i marchewkę. Podsmażamy na patelni przez kilka minut. Dodajemy wywaru z warzyw, rozgnieciony czosnek i kminek. Dusimy ok. 15 minut. Kroimy w kostkę ziemniaki. Przelewamy wszystko do większego garnka, dodajemy fasolkę i gotujemy na wolnym ogniu ok. 30 minut.
- Niech się trochę pogotuje, a ja ci opowiem o Czarciej Wieży. - O czym?
- Migdal Sad, czyli Czarcia Wieża, tak nazywali¶my między sob± minaret Kaljan. Nie używali¶my tej nazwy w rozmowie z muzułmanami, nie chc±c ich urazić. W końcu minaret służy do komunikowania się z Bogiem, a nie z diabłem. Tyle, że ten był wyj±tkowy i owiany zł± sław±. Trzeba przyznać, że jest bardzo piękny; potężny, a zarazem bardzo lekki dzięki misternemu rzeĽbieniu. Wygl±da jak zwisaj±cy z nieba koronkowy szal księżniczki. Mój starszy brat Eli, opowiadał, że wła¶nie z tego minaretu Tamerlan zrzucał swoich wrogów, niewiernych i odsłaniaj±ce twarz kobiety. Dotyczyło to wszystkich kobiet, muzułmanek i żydówek. Chrze¶cijan, zdaje się już wtedy nie było, bo okrutnik wymordował ich na samym pocz±tku, a ci którzy uratowali się od miecza, przyjęli islam. Której¶ nocy przy¶niło mi się, że stoję na Czarciej Wieży. Widziałam z niej całe miasto; zielone ogrody, sady pełne drzew owocowych, dostojne medresy i uczniów spiesz±cych do nich w±skimi uliczkami wij±cymi się po¶ród glinianych domków. Naraz, poczułam jaki¶ nieprzyjemny odór. Powietrze ¶mierdziało mieszanin± końskiego potu, mokrej psiej sier¶ci i odchodów bawolich. Przestraszona obejrzałam się i zobaczyłam wpatrzone we mnie straszne, żółte oczy Tamerlana. Zachwiałam się i zaczęłam spadać w dół. Leciałam i leciałam i leciałam... Wszędzie rozbrzmiewał obł±kany ¶miech potwora! Spadałam, spadałam, coraz wolniej i wolniej... I jeszcze wolniej, jak piórko. I nagle... bach! Obudziłam się na podłodze. No cóż – zakończyła gospodyni – w snach tak się zdarza; długie jest krótkie, a krótkie bywa długie...
Mój Boże, - pomy¶lałem – codziennie przed za¶nięciem prosimy Miłosiernego aby strzegł nas przed “strachem nocnym”. Po hebrajsku brzmi to: “pachad balajla”. Gdzie jeszcze występuje to okre¶lenie? Oczywi¶cie, w najbardziej mistycznej księdze Biblii, w Pie¶ni nad pie¶niami. Bóg, co wieczór, tuż przed zachodem słońca, stwarzał sze¶ćdziesięciu aniołów służebnych aby strzegli króla Salomona przed “strachem nocnym”. Lecz sk±d wyczułem tak siln± analogię słuchaj±c snu o Tamerlanie? To Hieronimus w swojej Vulgacie tłumacz±c “strach nocny” na łacinę pisze: “timores nocturnos”. Rosyjskim morfemem imienia Tamerlan jest wła¶nie Timur...
- Emet! [hebr.: racja!] - zgodziłem się – w snach, płytkie zdaje się głębokim, a głębokie - powierzchni± lustra w której odbija się lazur nieba nad Buchar±. - Ładnie powiedziane. Brzmi jak z Talmudu, ale zdaje się, że sam to wymy¶liłe¶ przed chwil±. Zupa jest już gotowa. Na koniec dodajemy trzy kromki rozdrobnionego chleba bez skórek. Je¶li zupa nie jest do¶ć zawiesista można gotować nieco dłużej, lub delikatnie zmiksować. Pieprzymy, solimy do smaku.
Widz±c jak gospodyni dodaje do zupy chleb, powiedziałem:
- Zupełnie jak gaspacho! - Co takiego? - Gaspacho, taka meksykańska zupa, tyle, że Meksykanie robi± j± ze zmiksowanych surowych warzyw, ale również dodaj± do zupy chleb. - Oszczędny naród. Pewnie nauczyli się tego od Żydów. A teraz słuchaj uważnie.
Cały zamieniłem się w słuch. S±dziłem, że zupa jest już gotowa do podania. Ale najwidoczniej czekało mnie jeszcze wysłuchanie jakiego¶ wykładu końcowego. Patrzyłem na garnek i my¶lałem, że zaraz zwariuję je¶li nie skosztuję bucharskiego gaspacho. Nie żebym był aż tak głodny. Chodziło o to, że, dzieło pani Assorodobrajew pachniało tak oszałamiaj±co i do tego wygl±dało tak, że trudno było zapanować nad ¶liniankami
- Zauważ, że zupa jest parve [hebr.: potrawa, która nie jest ani mleczna, ani mięsna]. Możemy zatem dodać do niej ¶mietanę i tarty żółty ser. Tak się zazwyczaj robi. Po nalaniu do talerza, na wierzchu robimy ładn± spiralkę z kwa¶nej ¶mietany. Posypujemy siekanym lub tartym jajkiem na twardo i zielon± pietruszk±. My zrobimy jednak inaczej. Nie dodamy ¶mietany. Na ¶rodek talerza położymy piękny klopsik drobiowy. Potem jajko i pietruszka. Przyznaję, że nogi pode mn± się ugięły. Perspektywa zjedzenia klopsika w tej wspaniałej zupie była kusz±ca, ale oczekiwanie na klopsiki rysowało się do¶ć ponuro.
- Chyba nie myślisz, że będę teraz robiła klopsiki! Tu nic nie robi się “ekstra”, tylko “przy okazji”. Klopsiki są już gotowe.
Faktycznie były. Pani Assorodobrajew robiła wcześniej faszerowany mostek cielęcy. Po załadowaniu mostka farszem i związaniu całości, mostek trafił do piekarnika na trzy godziny (musi piec się dokładnie tyle godzin ile kilogramów waży). Mostek piekł się już jakiś czas wydając kuszące wonie, natomiast w garnku zostało nieco farszu. Gospodyni, ruchem pełnym gracji nabierała nieco farszu i formowała zgrabne klopsiki. Klopsiki lądowały we wrzątku, a po 2-3 minutach, gdy wypływały na wierzch, były gotowe do podania.
Piątkowy obiad zjedliśmy w przestronnej kuchni. Nurtowało mnie pytanie, skąd u bucharskiej Żydówki tak głęboki i zabobonny lęk przed, na wpół legendarnym mongolskim władcą? Gdybyż, sprawa jeszcze dotyczyła zbuja Chmielnickiego, a moja gospodyni pochodziła z Buczacza a nie z Buchary, byłbym w stanie zrozumieć. Ale Tamerlan? - Widzisz, ja pochodzę z bardzo pobożnej rodziny. U nas w Bucharze, przez cały czas czerwonej zarazy, działały jesziwy, mieliśmy swoich rabinów. Nie to, co ci w Moskwie. Oni jeszcze przed rewolucją odeszli od Tory. Potem zupełnie im się przewróciło w głowach i Stalina uznali za mesjasza. Ale dla nas to był zawsze łajdak. Kiedyś mój ojciec chciał z kilkoma młodymi, zbuntowanymi mułłami iść na bolszewickie czołgi i walczyć o wolny Uzbekistan. Ale na szczęście mu przeszło kiedy aresztowano i wywieziono mułłów. Ojca zostawili, bo nikt nie podejrzewał, że Żyd mógł spiskować z muzułmanami. Ale po co ja to wszystko opowiadam? – gospodyni powiodła nieco nieprzytomnym wzrokiem po twarzach siedzących za stołem. - Mówiła mama, że Tamerlan był demonem – podpowiedział Elijahu. - Tak, właśnie. Ale nie mówiłam, że był, lecz że jest demonem. W każdym razie jego niszczycielska siła sięga poza grób. Rodzina zdawała się, jeśli nie akceptować, to przynajmniej nie dyskutować z tym twierdzeniem. Gospodyni odniosła się wyrozumiale do mojej niewiedzy i wyjaśniła: - Tamerlana pochowano w Marakandzie we wspaniałym mauzoleum. Jego sarkofag jest wykonany z zielonego nefrytu na którym wyryty jest napis: “ktokolwiek ruszy kamień i zakłóci spokój Wielkiego Tamerlana, wywoła wojnę, jakiej jeszcze świat nie widział”... Gospodyni widząc, że historia jest mi zupełnie nie znana, ciągnęła dalej:
– Na wiosnę 1941 roku przyjechali do Marakandy naukowcy z Leningradu. W nocy z 21 na 22 czerwca otworzyli sarkofag...
- To jest data rozpoczęcia planu “Barbarossa” – pokręciłem głową z niedowierzaniem – tej nocy hitlerowcy zaatakowali Związek Sowiecki! Kiedy teraz wspominam rozmowę o budzącej trwogę klątwie Tamerlana, dochodzę do wniosku, że z punktu widzenia naszej części Europy ta “wojna, jakiej jeszcze świat nie widział” trwała już od dwu lat, a otwarcie grobu Tamerlana było jedynie (lub aż), początkiem końca “Tysiącletniej Rzeszy”. Czy zatem Wielki Tamerlan naprawdę był takim straszliwym demonem? Jestem przekonany, że leningradzcy archeolodzy, otwierając grobowiec, faktycznie uwolnili ducha Wielkiego Wodza. Natomiast Tamerlan, obudzony po pięciu wiekach, do głębi zdegustowany tym co się na świecie wyprawia, postanowił stanąć na czele Armii Radzieckiej i poprowadził ją do zwycięstwa i rozprawy z Gotami. Z kolei, kiedy wspominam ten wielki gar zawiesistej, pysznej zupy, nachodzi mnie inna refleksja. Edgar Keret zauważył: “Jest coś miłego w domowym żarciu. Ciężko to wytłumaczyć, coś niepowtarzalnego, jakby uczucie. Jakby żołądek potrafił odróżnić takie za które musiałeś zapłacić, od takiego, które ktoś przygotował z sympatii.” Zupełnie zgadzam się z pisarzem. Ale, z zupą-kremem wiążą się też pewne aspekty socjalno społeczne. Otóż, ten rodzaj potrawy wywodzi się ponoć z północnych, rybackich regionów Francji, co oczywiście wcale nie przekreśla oryginalności bucharskiej receptury. Tak więc, wg niektórych badaczy kulinariów, tego typu zupy zwykły były robić bretońkie niewiasty w czasie gdy ich mężowie wypływali na połów. Ziemniaki, fasola, warzywa, kurczak, lub ryba, wszystko to gotowało się w chaudière, specjalnym miedzianym kociołku, póki panowie nie wrócili z połowu. Koniec końców zupa przeobrażała się w pożywną papkę. Warto dodać, że Jeśli więc mogę życzyć czegoś poza zwyczajowym “smacznego”, to chyba tylko; wspólnych, ciepłych rodzinnych szabatów, a dla naszych przyjaciół chrześcijan; wspólnych, ciepłych i rodzinnych Wigilii, wszystkim rybakom obfitych połowów, archeologom z Petersburga, by już nigdy nie podejmowali ekspedycji do Marakandy; narzeczonym, by nie mylili herbaciarni, a mężom, żeby w domu zawsze czekała kochająca żona z wielkim miedzianym garem gorącej zupy. Bon apetit! Jakub Skrzypczak |
Copyright © 2008 by www.poznan.jewish.org.pl