W Chełmnie nad Nerem każde drzewo mówi o tragedii ludzi, jaka miała tu miejsce, każdy listek płacze. Mogiły zamordowanych wołają o pomstę a popioły ludzkich ciał rozsiane po leśnych polanach, błądzą w przestworzach szukając bliskich. Czy słyszycie ich głosy, czy czujecie ich ból i rozpacz? W każdej garstce popiołu szukam bliskich moich bliskich i cierpię
Pod osłoną drzew, na obszarze siedemdziesięciu siedmiu kilometrów hitlerowskie Niemcy, za przyzwoleniem własnego sumienia i Pana Boga, niestety, pogrzebali miliony ofiar swojego bestialstwa. Tu palili zamordowanych Żydów, Węgrów, Cyganów, czeskie dzieci i Polaków.
Dnia 31 kwietnia 1942 roku przywieziono transport ludzi z Włocławka i okolic. Wśród ofiar z włocławskiego getta byli rodzice Abramka Morgentalera: Rózia i Aron oraz trzy starsze siostry: Cesia, Bela i Renia. Abramek ocalał. Jako siedemnastoletni chłopiec został przewieziony do obozów pracy i koncentracyjnych w okolicy Poznania i Oświęcimia. Przeżył Marsz Śmierci.
-- Na tę chwilę czekałem sześćdziesiąt pięć lat - powiedział Abramek podczas montowania tablicy pamiątkowej na Ścianie Płaczu Muzeum Byłego Hitlerowskiego Obozu Zagłady w Chełmie nad Nerem. Na tej Ścianie Pamięci jest wiele podobnych tablic. Czytam napisy na nich umieszczone i moje serce cierpi. Nie mogę pojąć dlaczego ?! Tablica jest z czarnego granitu. Widnieje na niej napis w języku hebrajskim i polskim:
"Ku czci, moim rodzicom z Włocławka Morgentaler Aron i Rózia, siostrom Cesia, Bela i Renia i mej rodzinie Morgentaler i Rosenberg, którzy zostali zamordowani przez niemieckich faszystów w tym obozie. Abramek."
W oczach mam łzy. Gdy myślę, ile istot ludzkich zamordowano w chełmińskich lasach, szukam drogi prostej i czystej i ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego. Jest mi bardzo Ľle wołam o litość dla tych co zbłądzili i zhańbili człowieczeństwo. Osiemdziesięcioletni człowiek, lekko zgarbiony, pochyla się w milczeniu. Cierpi. I jego cierpienie nie ma końca.
Przyjaciel Abramka, Samuel Izraelski, również był włocławskim Żydem. Po wojnie wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Przyjeżdżał do swojego rodzinnego miasta. Kochał je, jak wszyscy, którzy stąd się wywodzili, a którzy po wojnie nie mogli tu powrócić. Jego marzeniem było postawienie pamiątkowej tablicy w byłym niemieckim obozie zagłady, swojej mamie Dorze i siostrze Małgosi, które tu zostały spalone przez hitlerowców. Nie zdążył tego uczynić. Odszedł z tego świata 25 maja 2005 roku. Pamięć o nim jest wiecznie żywa, bo był wspaniałym człowiek.
Jego siostrzenica Danusia Brzozowska opowiadała mi o Samie tylko dobre rzeczy. Nie było w nim złości w ogóle. Kochał życie i ludzi. Ona, za swoim wujem jest wrażliwa, uczynna, serdeczna. Bardzo tęskni za nim. Witek, mąż Danusi, był również bardzo związany z Samem. Żartowali, że tam na górze będą grać w karty, ale dopiero po 2020 roku. Tak to sobie za planowali, jednak Bóg chciał inaczej.
Żona Sama Sheri jest szczęśliwa, bo może spełnić ostatnią wolę swojego męża. Oddaje hołd pomordowanej rodzinie. Jest to dla niej ważne.
Ja jestem szczęśliwa, bo tablice są wmontowane w Ścianie Pamiątkowej, byłego obozu zagłady Chełmno nad Nerem, niedaleko od siebie. Odwiedzamy to miejsce co roku i stojąc przed Ścianą pochylamy głowy, odmawiamy modlitwy za umarłych. Każdy inną, swoją, a tak bardzo podobną do siebie.
Mirosława Stojak
/zródło: www.zydzi.wloclawek.pl/chelm/
|