Dziesięć przykazań, z powodu których obchodzimy święto Szawuot -"czas
nadania nam Tory", stanowi jej najważniejszą część. Dlaczego zatem nie
są one wspomniane na początku Biblii, lecz dopiero w środku drugiej
księgi, w Księdze Wyjścia? Jeden z midraszy odpowiada na to pytanie za
pomocą opowieści...
"Pewien mężczyzna przybył kiedyś do pewnego kraju i oświadczył, że chce
zostać jego królem...
Mieszkańcy owego kraju powiedzieli przybyszowi: "Cóż
takiego dla nas uczyniłeś, co dałoby korzyści z twego panowania?"
. Co
więc uczynił przybysz? Zbudował mur wokół państwa-miasta, doprowadził do
niego wodę, wygrał wojny, walcząc po stronie jego mieszkańców. Wtedy
obwołali go królem. Tak samo było z Bogiem. Najpierw wyprowadził
Izraelitów z Egiptu, rozdzielił Morze Czerwone, dał im mannę do
jedzenia, znalazł wodę, by mieli co pić na pustyni, walczył po ich
stronie z Amalekiem, a potem powiedział: "Chcę być waszym królem!". I
Izraelici na to, oczywiście, przystali.
Dlatego - kończy
midrasz - dziesięcioro przykazań nie znajduje się na początku Tory, ale
dopiero po ważnych wydarzeniach historycznych. Stąd też pierwsze
przykazanie nie jest tak naprawdę przykazaniem, tylko wstępem: "Ja
jestem Panem, Bogiem twym, który cię wywiódł z Ziemi Egiptu." Bóg
przedstawia siebie tak, jakby przypominał nam, że zasługuje na to, żeby
być Bogiem. Historia jest dowodem na Jego istnienie.
To
argument, który w pewnym momencie może nas doprowadzić do niewiary
raczej, niż do wiary. Dowodzenie przebiega następująco: jeżeli historia
jest dowodem na istnienie Boga, to Auschwitz jest z pewnością
ostatecznym dowodem na to, że Go nie ma. Tak ujmuje to Jakub Glatstein,
żydowski poeta: "Dostaliśmy Torę na górze Synaj, a w Lublinie oddaliśmy
ją. Umarli nie sławią Boga, Tora była nadana żywym. I tak jak wszyscy
staliśmy razem przy nadaniu Tory, tak samo wszyscy razem umarliśmy w
Lublinie." Holocaust, innymi słowy, unieważnił Objawienie na Synaju.
W
rzeczywistości jest to mocny i wysoce przekonujący argument, i może to
wyjaśnia, dlaczego święto Szawuot jest tak mało popularne i praktykowane
w naszych czasach. Ale nie jest to argument ostateczny. Pozwólcie, że
sięgnę do innego midrasza, znajdującego się na końcu I ,. rozdziału
traktatu talmudycznego Brachot, żeby wyjaśnić to, co mam na myśli. Mówi
on o pewnym człowieku, który szedł drogą, mimochodem napotkał wilka i
został uratowany, a potem często opowiadał historię o sobie i o wilku.
Potem napotkał lwa i znów został uratowany. Teraz opowiadał tylko swoją
historię o lwie. Z kolei napotkał węża i jeszcze raz został uratowany.
Zapomniał o poprzednich historiach i jedyną, o jakiej opowiadał, była ta
ostatnia. Midrasz kończy: tak samo jest z Izraelem - ostatnie kłopoty
sprawiają, że zapomina o wcześniejszych.
Tak więc tragedia
Holocaustu jest rzeczywiście największą, jaka wydarzyła się naszemu
narodowi, ale bynajmniej nie jedyną. Ci, którzy żyli w dawnych czasach
pogromów, masakr, inkwizycji, niewoli egipskiej, przypuszczalnie czuli,
że ich doświadczenia są najstraszniejsze. Mimo to nie twierdzili, że Bóg
umarł i że Tora została oddana, lecz postrzegali Boga jako Pana, który
wywiódł nas z Egiptu, z domu niewoli. Niewola była rzeczywiście straszna
i mamy prawo zadawać Bogu pytania i wadzić się z Nim o to, że pozwolił,
żeby się to wydarzyło - tak jak pytamy Go o Holocaust. Ale to nie jest
powód, żeby Go odrzucać, ponieważ wówczas -tak jak teraz - odnieśliśmy
triumf. I kiedy pytamy Go o naszą niedolę, jesteśmy też moralnie
zobowiązani do sławienia Go i dziękowania Mu za nasze zwycięstwa.
Szawuot jest świętem, w czasie którego to właśnie robimy.
Mając
to na uwadze, możemy zrozumieć istotę świadectwa, jakie pozostawił
człowiek, który przeżył obóz koncentracyjny. Pisząc o sytuacji w obozie
zaraz po jego wyzwoleniu, stwierdza: "Wystarczająco dziwne było to, że
na obozowym stosie, w piekielnej dziurze Buchenwaldu otrzymałem pierwszy
zastrzyk witaminy R - odrodzenia religijnego". Autor opisuje, jak pełen
obaw poszedł wraz z przyjaciółmi w kilka dni po wyzwoleniu na modlitwy w
Szawuot. Jak będą w stanie sławić Boga po tym wszystkim, co się
wydarzyło? Jednak potrafili. "Tamtego wieczoru (Erew Szawuot) Buchenwald
był miejscem niesamowitego aktu okazania wiary i wierności Bogu.
Tysiące wyzwolonych Żydów wtłoczyło się do specjalnie opróżnionego bloku
na pierwsze powojenne modlitwy, które miały się odbyć na ziemi
pokonanych Niemiec. Kalecy, ranni i słabi przyszli, by pokazać światu,
że ich ostatnie siły, ostatnia kropla krwi, ostatnie tchnienie życia
należą do Boga, do Tory i do religii żydowskiej.
Działo się to ponad
pięćdziesiąt lat temu. W ostatnich dekadach byliśmy świadkami
odrodzenia narodu żydowskiego; ponowne doświadczyliśmy Exodusu. Skoro
byli więźniowie Buchenwaldu potrafili "ponownie przyjąć prawo", to my
mamy dużo więcej powodów, by przyjąć je teraz. Jeżeli oni byli w stanie
wtedy wierzyć, to zgodnie z jakim prawem moralnym my teraz nie wierzymy?
Jeśli odrodzenie religijne było możliwe w tamtej prowizorycznej
synagodze, to dlaczego nie ma ono miejsca dziś, w wielu wspaniałych
budowlach?
Prawdziwe pytanie brzmi: nie jak wierzyć po
Auschwitz, lecz jak nie wierzyć, skoro tylu ludzi spośród tych, którzy
go przeżyli, na nowo odkryło swoją wiarę, pomimo - lub właśnie z powodu -
tego horroru. Albo ujmując to jeszcze ogólniej: jeżeli nasi przodkowie,
którzy przeżyli niewolę egipską, a także wszystkie inne zniewolenia,
mogli powtarzać z całą mocą: "Ja jestem Panem, Bogiem twym, który cię
wywiódł z ziemi Egiptu", ponieważ widzieli Bożą rękę w historii, to my
musimy nauczyć się od nich, jak wypowiedzieć te same słowa.
Fragment wydanej w 1988 r. książki Rabbiego Dow Marmura „W drodze do Eliasza”
Dziękujemy Centrum Edukacji Kultury Żydowskiej za udostępnienie tekstu
|