W ciemności...
Dzieciństwo spędziła wśród szczurów, w kanałach. 7-letnia Krysia po ucieczce z getta przetrwała ponad rok pod ziemią. - Przeżyłam to jeszcze raz, trzęsłam się - powiedziała 75-letnia dziś Krystyna Chiger po obejrzeniu filmu Agnieszki Holland "W ciemności", polskiego kandydata do Oscara. Jest główną bohaterką filmu i ostatnim żyjącym świadkiem tamtych wydarzeń. Jedną z w niewielu osób, które przeżyły w kanałach. Opowiedziała nam swoją historię.

Gdy Niemcy urządzali w getcie polowanie na dzieci, 7-letnia Krysia otwierała walizkę, chowała w niej młodszego braciszka, wsuwała ją pod łóżko. Sama kryła się w kącie za szlafrokiem mamy. - Pamiętam, jak skuleni czekaliśmy na ojca w ciasnej, dusznej kryjówce pod framugą okienną, z trudem łapiąc oddech - wspomina na antenie Radia TOK FM Krystyna Chiger-Keren, dziś 75-letnia emerytowana doktor stomatologii.
Zbliżała się likwidacja getta. Rodzina Chigerów postanowiła uciec do kanału. - Ojciec znalazł w getcie barak, podłoga wychodziła nad sklepieniem rzeki Pełtwi, która była głównym kanałem we Lwowie. Zaczęli kopać. Zamiast kilofów, szpadli i łopat - ręce i łyżki. Żeby było ciszej. Na podłodze położyli dywan, na nim stół.

Przygotowania do zejścia pod ziemię trwały tygodniami. Ojciec Krysi codziennie przez kilka godzin drążył tunel i oczyszczał go z błota. Szczegółowy plan ucieczki uzgadniał z Leopoldem Sochą, polskim kanalarzem, którego spotkał pod ziemią. Bez jego pomocy przetrwanie w labiryncie kanałów nie było możliwe. To on ich uratował.

Ciemny "pałac"

Lokum w kształcie litery "L" oświetlały dwie karbidowe lampki. Mieszkający tam Żydzi nazywali go "Pałacem". Kanalarze Socha i Wróblewski od czasu do czasu przynosili im wiadra z wodą deszczową. Nie nadawała się do picia, jedynie do prania. Kiedy wody było wystarczająco dużo, szorowali zęby palcami i solą, raz w tygodniu brali kąpiel i zmieniali bieliznę. Krystyna Chiger dobrze pamięta tamto bezcenne uczucie świeżości i czystości, które na kilka godzin z cuchnących kanałów przenosiło ją na pachnącą łąkę pełną kwiatów. Na śniadanie był przypominający kawę napój z cukrem i mała kromka chleba. Czas odmierzali wizytami kanalarzy, to pozwalało odróżnić dzień od nocy. Na ten moment podziemna rodzina najbardziej czekała, to był "gwóźdź programu" - pisze Krystyna Chiger w swoich wspomnieniach. Mimo ekstremalnych warunków, próbowali żyć normalnie. Pomagała im w tym rutyna - codzienne przygotowania do przetrwania w "pałacu". Grali w "Inteligencję", pisali wiersze, bawili się w teatr. Pewnego dnia Leopold Socha przyniósł do kanału elementarz, na pierwszej stronie - "Ala ma kota". Tak Krysia poznała literkę "A". W kanałach nauczyła się też tabliczki mnożenia. - Ojciec był bardzo wymagający, bał się, że zdziczejemy, że nie wytrzymamy tego psychicznie, postanowił więc pisać, potem każdy deklamował jego pełną humoru satyrę. Ten teatrzyk dodawał nam wszystkim otuchy i przywracał świadomość, że jesteśmy cywilizowanymi ludźmi - mówi. Wiary i sił dodawał im też ich wybawiciel. - Mówił zawsze do mnie i do mojego braciszka - Będzie dobrze, maluchy. Będzie dobrze. I ja w to wierzyłam.

Kogel-mogel

500 złotych dziennie czyli ok. 100 dolarów według kursu sprzed wojny. Taka była cena przetrwania. We Lwowie 1943 roku to była fortuna. Chigerowie mieli tylko tyle, ile udało im się ukryć i przechować. Dziesięcioro ocalałych Żydów swoje losy oddało w ręce trzech Polaków. Za pobrane opłaty codziennie kupowali żywność i niezbędne zaopatrzenie. Resztę dzielili między sobą. - Byliśmy bardzo przywiązani do Sochy, on cenił mojego ojca, jego opinie, cokolwiek miał zrobić, radził się najpierw jego, przynosił też gazety, czasami flaszkę wódki, dyskutowali o polityce, obserwowali zbliżający się front rosyjski, bardzo szybko półgodzinne wizyty kanalarza zamieniły się w wielogodzinne pogawędki. Gdy Pawełek zachorował na zapalenie gardła, Socha czołgając się wąskimi rurami, przetransportował 4 jajka, trzymając cenne zawiniątko w zębach. Kogel-mogel miał postawić chłopca na nogi. Z kolei pogrążonej w apatii i depresji małej Krysi próbował przypomnieć, jak ten świat na zewnątrz może wyglądać - mówi pani Krystyna. - Przeprowadził mnie przez kanały do miejsca, w którym mogłam zobaczyć światło dzienne i poczuć świeże powietrze. Słyszałam odgłosy bawiących się na powierzchni dzieci. Podniósł mnie w górę, powiedział, że muszę to wytrzymać i obiecał, że już niedługo będę bawiła się tak samo, jak inne dzieci. Potem wrócił ze mną do pomieszczenia, w którym koczowaliśmy. Zaczęłam jeść i mówić, wróciła nadzieja - mówi.

Weinbergowa

Jedną z 10 osób, które ocalały razem z Krysią, była Gienia Weinbergowa. - Gdy Weinbergowa zeszła do kanału, nosiła czarny, długi płaszcz. Nie wiedzieliśmy, że jest w ciąży - powiada pani Krystyna. Jednak brzuch rósł. W kanale dośniła ciążę, tam urodziła syna. - Ojciec odbierał poród, do przecięcia pępowiny używał starych, zardzewiałych nożyc - wspomina. - Weinbergowa wiedziała, że w takich warunkach dziecko nie mogło się rozwijać. My baliśmy się, że płacz dziecka nas zdradzi. Gdy chłopiec płakał, mama brała szmatkę nasączoną wodą z cukrem i przytykała dziecku do ust. Pewnej nocy, gdy wszyscy już spali, Weinbergowa udusiła dziecko. Poświęciła je dla ratowania pozostałych osób - opowiada pani Krystyna.

Wyjście spod ziemi

To był 27 lipca 1944 roku, Socha wskoczył do kanału, wydzierając się w niebogłosy "Chiger! Idźcie na górę, wychodzić, jesteście wolni!". Otworzył dekiel na jednym z lwowskich podwórek i zdecydował, kto ma wyjść pierwszy. Najpierw dzieci, potem kobiety, na końcu kapitan podziemnej grupy - Chiger. Krystyna Chiger tę chwilę pamięta bardziej z opowieści. Dla małej dziewczynki, która spędziła w mroku 14 miesięcy, to był szok. Oczy na nowo musiały przyzwyczaić się do światła dziennego. - Pamiętam naokoło tłumy ludzi, witających nas brawami i okrzykami, mój brat Pawełek strasznie płakał, nie pamiętał świata sprzed "ery ciemności", ciągnął mamę za płaszcz i krzyczał, że chce wrócić do kanałów. Mieliśmy na sobie poszarpaną odzież, przypominaliśmy bardziej "dzikie zwierzęta" niż ludzi. Leopold Socha znalazł dla nas jednopokojowe pomieszczenie, w którym wszyscy razem zamieszkaliśmy. Paulina Chiger zapisała Krysię do pierwszej klasy, było bardzo ciężko. - Rodzice nie pracowali, nie mieliśmy za co żyć, pamiętam, jak mama smażyła placki ziemniaczane, które z bratem potem sprzedawaliśmy.

Pamięć rodzinna

Z podziemnego epizodu nigdy nie robiliśmy tragedii. Często wracaliśmy do tego tematu, traktowaliśmy go jako część naszego życia. Tak było. Tak się po prostu stało. Czasami we wspomnieniach pojawiał się uśmiech. Wszyscy pytają, czy korzystałam z pomocy psychologów, psychiatrów, czy chodziłam na terapię. Nie, to nigdy nie było mi potrzebne. Czuję się dobrze. Człowiek sam dla siebie jest najlepszym psychologiem - mówi pani Krystyna. Jej historia nie skończyła się wraz z wyjściem z kanałów. Wspomnienia Krysi Chiger, dziewczynki w zielonym sweterku kilka miesięcy temu ukazały się w wydawnictwie PWN, tę prawdziwą historię opowiada też film Agnieszki Holland "W ciemności", polski kandydat do Oscara.

Niesamowite wrażenie, trzęsłam się Pani Krystyna widziała go na festiwalu filmowym w Toronto: - Zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Mimo, że to była moja historia, przeżywałam ją jeszcze raz. Trzęsłam się. Jakbym jeszcze raz zeszła do kanałów. To silny, realistyczny, bardzo dobrze zrobiony film. Zielony sweterek, który towarzyszył małej Krysi w getcie i kanałach, a potem pojechał z nią także do Krakowa, Izraela i Stanów Zjednoczonych, jest dziś eksponatem w waszyngtońskim Muzeum Holocaustu. Krystyna Chiger-Keren nigdy więcej nie zeszła do kanałów, swój "Pałac" wskazywała zawsze " z góry".

/zrodlo: TokFm.pl

Anna Legierska, Hanna Zielińska, foto PWN/